MORE THAN MEETS THE EYE, CZĘŚĆ 3 (fragment I)
Jedynym, co mogło utwierdzić ich w domysłach, był srebrny samochód. Mogli go wypytać, dokąd jadą i co znajdą na miejscu, ale tego nie zrobili. Obojga zbyt przytłaczały emocje, by którekolwiek z nich mogło cokolwiek powiedzieć. Postanowili się zatem rozejrzeć, aby lepiej zaznajomić się z całkiem obcym dla nich terenem. Choć o kanionach Gór Skalistych słyszeli nie raz, to jeszcze nigdy nie mieli okazji ich zwiedzać czy przejeżdżać przez nie. A kanion, w którym obecnie się znajdowali, był czymś niezwykłym - jego zbocza wznosiły się tak wysoko, że, zdawało by się, sięgały chmur. Pokrywało je kilka szerokich, poziomów pasów, z których każdy miał inny kolor. Przez niektóre zaś przebiegały, w zależności od rodzaju skały, jasne lub ciemne linie. Widok ten napawał nastolatków zachwytem, a także budził podziw dla matki natury, za stworzenie czegoś tak imponującego, a jednocześnie tak pięknego. Niższa część wąwozu nie była już jednak niczym szczególnym - jedynie jałową równiną, z której tu i ówdzie wypiętrzały się niewielkie skały i rosły niemal bezlistne krzewy. Krajobraz ten ciągnął się przez kilka kilometrów, dlatego po pewnym czasie Jack i Carly przestali się nim interesować i skupili swój wzrok na rozciągającej się przed nimi drodze. Siedzieli spięci w fotelach i czekali na koniec tej dziwnej przejażdżki.
Po około kilkunastu minutach drogę zagrodziło im ogromne, pnące się w górę zbocze. Było tak wysokie, że nastolatkom wydawało się, że im bardziej się do niego zbliżają, tym staje się ono większe. Skała dawała wielki cień, przez co odnosili wrażenie, że rzuca wyzwanie wszystkim, którzy patrzyli na nią z dołu. Kilkadziesiąt metrów przed nią droga rozchodziła się na boki. Byli pewni, że Pontiac zwyczajnie skręci w którąś z odnóg. Lecz gdy samochód docierał już do zakrętu, Jack i Carly spostrzegli, że pojazd ani odrobinę nie zwalnia. Mieli nadzieję, że zrobi to w ostatniej chwili - w końcu był zdolny do gwałtowniejszych skrętów. Jednak auto cały czas jechało przed siebie. Kiedy wyjechało poza asfalt, nastolatkowie z przerażeniem zrozumieli, że zmierza wprost ku skale. Krzyknęli. Nie bali się już jednak w takim stopniu, jak podczas pierwszej jazdy w srebrnym samochodzie. Pomimo, że wyglądało na to, iż robot ich oszukał i zamierza zaraz zabić, to podświadomość mówiła im zupełnie co innego - kazała im mu zaufać. I rzeczywiście, gdy Pontiaca dzieliła od skalnej ściany niewielka odległość, ta nagle rozstąpiła się. Następnie zaczęła się rozszerzać, a gdy nastolatkowie spojrzeli przez powstającą między jej połówkami szczelinę, dostrzegli kolejną, przypominającą metalowy właz. Gdy i właz zaczął się rozsuwać, Jack wychylił się przez okno samochodu, by zobaczyć, co się za nim kryje. Już w kilka chwil później niemal całkowicie się rozstąpił, odsłaniając pokaźnych rozmiarów przejście. Pontiac wjechał do środka, a kiedy to uczynił, ściana za nim zaczęła się z powrotem zamykać. Chłopak, wciąż wychylając się z auta, podziwiał teraz tunel o wysokim sklepieniu, wyłożony wielkimi betonowymi płytami. Jego rozmiary były imponujące - Jack ocenił, że bez żadnego problemu mogłaby tu wjechać ciężarówka. Wzdłuż jego ścian rozwieszono lampy, których światło przenikało ciemności tunelu. Długiego tunelu. Musiał się on jednak gdzieś kończyć, a nastolatkowie zastanawiali się, co ujrzą po jego drugiej stronie. Nie byli pewni, czego mieli się spodziewać - a brali pod uwagę wiele możliwości, również i te najbardziej absurdalne. Minęło parę chwil, nim samochód zaczął zwalniać, a Jack i Carly domyślili się, że zbliżają się do końca. Wówczas ujrzeli światło, bijące z dalszej części tunelu. Niedługo potem dotarli wreszcie do wielkiego przejścia, przy którym samochód jeszcze bardziej zmniejszył prędkość. Przejechali przez nie, a następnie wkroczyli w krąg światła intensywniejszego od tego padającego z lamp w korytarzu i ujrzeli coś, co w zupełności ich zdumiało.
Ujrzeli bazę. Olbrzymią, sięgającą wiele metrów wrzesz i wzwyż bazę. Bazę, która, zdawałoby się, mogłaby pomieścić wiele robotów takich jak ten zmieniający się w Pontiaca. Jej ogrom nie był jednak jedyną rzeczą, która zdziwiła nastolatków. Znajdowało się w niej bowiem mnóstwo urządzeń o dziwnych kształtach i przeróżnych rozmiarach. Część z nich umieszczono na środku, gdzie stało również kilka wielkich komputerów, resztę przy skalnych ścianach bazy. W ścianach zaś wydrążonych było kilka tuneli, sięgających w głąb zbocza. Kiedy srebrny samochód podjeżdżał do wysokiego panelu pośrodku monstrualnej jaskini, Jack i Carly rozglądali się na wszystkie strony, podziwiając zapierający dech w piersiach widok. Carly spojrzała nagle gdzieś w bok i zauważyła coś, co szczególnie przykuło jej uwagę - żółtego, wysokiego na parę metrów robota, który z zaciekawieniem patrzył w jej stronę. W tym samym czasie Jack sięgnął wzrokiem przed siebie i spostrzegł kolejnego, znacznie większego i czarnego, zmierzającego ku Pontiacowi. Chwilę później pojazd zatrzymał się i chłopak wsunął głowę do jego wnętrza. Drzwi auta otworzyły się, a wówczas nastolatkowie wysiedli z samochodu i postąpili kilka niepewnych kroków w przód. Przez następnych parę sekund wlepiali oczy w to, co znajdowało się w części sali pomiędzy komputerami i wejściem jednego z tuneli po lewej. Wlepiali oczy w pięć zupełnie różnych, również patrzących na nich, robotów. Każdy z nich był inny - każdy różnił się wielkością, kolorem czy nawet wyglądem. Ale wszystkie łączyło jedno - bez względu na rozmiar, górowały nad nastolatkami. Jack i Carly oniemieli z wrażenia. Przez dłuższy moment stali jak wryci, gdy nagle Pontiac za nimi przemienił się, po czym oznajmił:
- No, to jesteśmy.
- A więc to oni - skwitował jakiś biały robot z grzebieniem, stojący przy jednym z wielkich komputerów.
- Tak. Ciężko mi było ich przekonać, ale w końcu się udało.
- Dziwni ci ludzie - stwierdził inny, ten czarny, o mocnym głosie, zbliżając się nieznacznie do niedawno przybyłej trójki. - Strasznie uparci...
- Upór ma swoje dobre strony, Ironhide - rozbrzmiał nagle niski, donośny głos.
Wszystkie roboty jak jeden mąż spojrzały w stronę tunelu po lewej. Jack i Carly również się odwrócili, po czym zamarli z wrażenia. Szedł ku nim monstrualny, wysoki na co najmniej kilkanaście metrów mechaniczny kolos. O dziwo dosyć rozmaicie ubarwiony kolos - jego części były przede wszystkim w kolorze niebieskim, jednak na rękach, oraz gdzieniegdzie na nogach i klatce piersiowej występowała czerwień, a tu i ówdzie można było dostrzec połyskujące srebro. Nastolatkowie z rozdziawionymi ustami patrzyli, jak olbrzym zmierza ku nim, stawiając stopy coraz ostrożniej w miarę zbliżania się do nich. Przy każdym jego kroku roznosił się łoskot i lekko drgała ziemia. Z każdym krokiem również drgania odrobinę nasilały się. Ogromny robot stanął wreszcie przed nastolatkami, a gdy po raz ostatni postawił stopę, podłoga zatrzęsła się tak, że oboje zachwiali się. Kiedy udało im się odzyskać równowagę, spojrzeli w górę, chcąc dostrzec oczy giganta. A nie było to łatwe, gdyż stali niemal pod nim. W bazie na chwilę zapanowała cisza.
- Witajcie w bazie Autobotów, przyjaciele - przemówił nagle uroczystym tonem wielki robot. Jego niski, ale jednocześnie ciepły głos roznosił się delikatnym echem po wnętrzu jaskini.
Nastolatkowie stali w osłupieniu. Nie byli w stanie wydukać choćby słowa. Po pewnym czasie Jack wydobył z siebie w końcu głos i wymamrotał:
- Autoboty?
Olbrzym pochylił się ku nim, klękając na prawe kolano i opierając dłonie o podłogę. Jack i Carly cofnęli się z wrażenia. Choć nie wiedzieli dlaczego, odezwał się w nich niepokój, który sprawił, że mieli ochotę rzucić się do ucieczki. Uspokoiło ich jednak spojrzenie giganta - w jarzących się na niebiesko oczach było coś tajemniczego - dziwny, nieprzenikniony spokój, który sprawił, że poczuli się błogo. W oczach tych iskrzyła się także nieodparta ciekawość.
- Autonomiczne roboty z planety Cybertron. Znane również jako Autoboty - dodał kolos.
Gdy przemawiał, obracał naprzemiennie swoją głowę to w stronę dziewczyny, to w stronę chłopaka. Przy okazji oboje mogli się jej przyjrzeć - srebrną twarz okalało mnóstwo niebieskich elementów, z których największy, przypominający sporą wypustkę, osadzony był na czole. Pod wypustką znajdowała się mała szarawa część, rozchodząca się w kształcie litery "Y" i sięgająca aż za tył głowy. Z boków przymocowane były dwa dziwne wyrostki, które ciągnęły się aż do jej czubka i wystawały ponad nim, niczym rogi.
- Dobra.. - zaczął z zakłopotaniem w głosie Jack. - A wy to...
- Jesteśmy mechanicznymi organizmami pochodzącymi z odległej części galaktyki. - wyjaśnił olbrzym, a inne roboty wpatrywały się w niego jak zahipnotyzowane. - Przybyliśmy na Ziemię ze względu na brak odpowiednich warunków do życia na naszej planecie.
Nagle parę spraw stało się jasnych dla chłopaka. Teraz wiedział już, dlaczego roboty potrafiły się zmieniać w pojazdy i rozmawiać jak w pełni rozumne istoty - pochodziły z kosmosu. Fakt ten przez chwilę nie mógł dotrzeć do Jacka. Nie był w stanie uwierzyć, że właśnie rozmawia z przedstawicielem obcej rasy.
- Na Cybertronie, tak? - zapytała Carly.
- Tak - gigant uniósł głowę, po czym powiedział rozmarzonym głosem: - Na naszym ojczystym, niegdyś wspaniałym globie.
- Ale co się stało, że wasza planeta przestała się nadawać do życia? - spytał z zaciekawieniem Jack.
- Jej powierzchnia została zniszczona w wyniku trwającej tysiąclecia wojny - wojny pomiędzy nami, a Decepticonami.
- Hę?
- Kojarzycie tego wrednego draba, który nas dzisiaj rano chciał załatwić? - zagadnął robot zmieniający się w Pontiaca.
- No.. - zająkał się czarnowłosy chłopak.
- Przybyliście na naszą planetę - zastanowiła się Carly - i co tu robicie?
- Oprócz przebywania w tej bazie i wykorzystywania jej jako azyl, za pozwoleniem Rządu Stanów Zjednoczonych, chronimy także ludzi przed krzywdzeniem siebie samych - olbrzym położył lewą rękę na swojej klatce piersiowej, po czym dodał: - Ja nazywam się Optimus Prime. Jestem przywódcą Autobotów - następnie wskazał na srebrnego bota będącego obok nastolatków - Jazza już poznaliście.
Robot nazwany Jazzem na dźwięk swojego imienia skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się zawadiacko. Tymczasem bot zwany Optimusem wskazał ręką dwa kolejne Autoboty, z których jeden stał tuż za Jazzem, a drugi nieco bliżej komputerów:
- A to są Bumblebee.. Wheeljack..
Pierwszy był tym, którego na początku zauważyła Carly - średniej wielkości żółtym robotem, z którego pleców wystawały panele, przywodzące na myśl skrzydła motyla. Wheeljack zaś był białym Autobotem z dziwnym grzebieniem, stojącym przy wielkim panelu z przełącznikami. Optimus wskazywał na kolejnych członków grupy i wymieniał ich imiona - czarny, barczysty robot o nieco spiczastej głowie z dwoma rogami po bokach, jak dowiedzieli się wcześniej, nosił imię Ironhide, kolejny, niebieski, o zdecydowanie bardziej kobiecych kształtach i rysach twarzy nazywał się Arcee, ostatni zaś, zielono-biały z dużymi naramiennikami, miał na imię Skyhammer. Jacka i Carly dziwiły tak niezwykłe i nietypowe imiona. Mogli by rzec, że były to imiona wręcz kosmiczne.
- Zaraz, zaraz, a gdzie jest.. - zaczął Jazz, kiedy nagle przerwał mu huk, dochodzący gdzieś z góry.
Wszyscy w bazie spojrzeli w stronę sklepienia w tej samej chwili i ujrzeli pokaźnych rozmiarów, ciemnobrązowy samolot. Przeleciał on przez spory otwór w suficie, a ten zamknął się tuż za nim. Huk spowodowany był dźwiękiem silników potężnego pojazdu. Samolot zniżał się powoli, a gdy już wisiał kilka metrów nad ziemią, zaczął się rozkładać. Stopniowo tył pojazdu zaczął formować nogi i tułów, a gdy mechaniczna masa wstała, elementy z boków utworzyły ręce, a u samej góry korpusu wyrosła głowa. Lewa noga postąpiła krok naprzód i wówczas wszyscy ujrzeli kolejnego robota - niewiele niższego od Optimusa, brązowego Autobota z wielkimi panelami na klatce piersiowej i o trójkątnej głowie.
- Wow - szepnął Jack. Był pod wrażeniem, że coś tak ogromnego może się przetransformować. Carly najwyraźniej również podzielała jego zdanie, gdyż pokiwała głową z uśmiechem pełnym podziwu.
- Wróciłem - oznajmił radośnie wysokim głosem przybysz. - Coś mnie ominęło?
- Rozmawialiśmy z naszymi nowymi przyjaciółmi - odpowiedział Optimus.
Na twarzy robota zmieniającego się w samolot pojawiło się zdziwienie. Spojrzał w dół i dostrzegł dwie, drobne sylwetki, stojącego pośrodku koła, które tworzyli jego towarzysze. Schylił się i zapytał, patrząc na nastolatków z podejrzeniem:
- Kim wy niby jesteście?
Jacka i Carly zdziwił wygląd nowoprzybyłego - różnił się on znacząco od reszty Autobotów. Jego twarz miała nietypowo ostre rysy, jednak uwagę obojga najbardziej zwrócił inny szczegół - czerwone oczy. Takie, które miał ścigający ich Decepticon. Skoro jednak ten robot był tu, w bazie, nie mógł być po stronie wroga. Przestali się więc nad tym zastanawiać.
- Ci nastolatkowie byli ścigani przez jednego z Decepticonów, Jetfire - raz jeszcze odpowiedział Optimus. - Dlatego ich tu sprowadziliśmy.
- Czego te... Decepticony chciały od nas? - spytał Jack.
- Decepticony to nasi odwieczni wrogowie - walczymy z nimi, odkąd tylko sięga nasza pamięć. Nie słyszeliśmy o nich już od dłuższego czasu, a wieść o tym, że zaczęli z nieznanych nam powodów przybywać pojedynczo na Ziemię, bardzo nas zaniepokoiła - Jack spostrzegł, że okrągłe elementy, znajdujące się tuż pod wyrostkami na głowie Optimusa, co pewien czas obracają się to w przód, to w tył. - Obawiamy się, że mają wobec tej planety większe plany - mogą przybyć całą armią i, co gorsza, przeprowadzić inwazję.
- A wtedy nawet my możemy ich nie pokonać - dodał Wheeljack.
- Ponieważ wy niedawno zetknęliście się z nimi, uznaliśmy, że wasze życie może być zagrożone. Dlatego kazaliśmy Jazz'owi was tutaj przyprowadzić. Woleliśmy uświadomić was o wrogu zanim zacząłby on stwarzać poważniejsze zagrożenie.
- Czego one mogą szukać na Ziemi? - zapytała Carly.
- Tego nie wiemy. Nie łatwo rozgryźć Decepticony, a historia uczy nas, że jeśli zrobi się to zbyt późno, skutki mogą być opłakane.
W głosie Optimusa zabrzmiała nuta niepokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz