czwartek, 30 marca 2017

"More Than Meets the Eye, Część 3" - fragment II

Coraz rzadziej robię te wpisy ostatnio... Choć z drugiej strony, być może dzięki temu zaostrzam Wasz apetyt na kolejne fragmenty opowiadania ;) I oto jest - druga część trzeciego odcinka, w której główne skrzypce gra tym razem przeciwna frakcja. Enjoy!

MORE THAN MEETS THE EYE, CZĘŚĆ 3 (fragment II)

W odległej części galaktyki mroki kosmosu rozświetlała potężna gwiazda. Pomarańczowo-żółta sfera, znajdująca się miliony kilometrów od jakichkolwiek innych słońc, była niczym jarzący się wabik morskiej ryby pośród ciemnych wód nieskończonego, bezdennego oceanu. Nie wisiała jednak sama w czarnej przestrzeni - dawała światło kilku rozmaitej wielkości planetom, krążącym dookoła niej. Za jedną z nich - gazowym olbrzymem w kolorze piasku - krył się nieduży księżyc. A pomiędzy owym księżycem i nieoświetloną stroną globu coś się poruszało. Wielki, osobliwy kształt sunął powoli jak wieloryb, unoszący się w toni wodnej i dający się porwać prądom morskim. Miał on w sobie jednak cechę, która go od wieloryba różniła - roztaczał wokół siebie nieprzyjazną aurę, a wrażenie to potęgował fakt, że zakrywał go cień, okalający także połowę planety czarnym całunem. Mozolnie okrążał ją i zbliżał się ku gwieździe. Poruszał się w kierunku przeciwnym do ruchu piaskowego globu, co tworzyło naprawdę intrygujący widok. Wreszcie dotarł do linii, będącej granicą ciemnej strony planety z jasną, a kiedy to uczynił, z mroku wynurzyły się dwa ogromne, zagięte jak bumerang kolce. Stopniowo gwiazda rzucała światło na coraz to wiekszą część kształtu, a gdy już jego połowa tonęła w niemal oślepiającym blasku, dało się poznać, czym on tak naprawdę był. A był on statkiem. Olbrzymim statkiem. Statkiem o szpiczastym dziobie, z którego przodu, boków i tyłu wystawało po kilka ogromnych, płaskich kolców. Jego kolor pozostawał jednak zagadką - choć wydawał się ciemnofioletowy, w świetle słońca tu i ówdzie pojawiały się bordowe, a nawet bladobłękitne plamy, jakby statek zmieniał swoje barwy. Po paru sekundach wyszedł zupełnie z cienia i ukazał się w pełnej krasie. Wzbudzał podziw i grozę zarazem - był majestatyczny, imponujący, a jednocześnie straszny i złowrogi. Przez chwilę poruszał się wokół planety, po czym powoli skręcił i zaczął zmierzać w stronę gwiazdy, chcąc, zdawałoby się, wlecieć w nią. Lecz gdy odrobinę się do niej zbliżył, ponownie zmienił kierunek, raz jeszcze zagłębiając się w czarną otchłań.

                                                                ***
W cichym, ciemnym korytarzu statku rozległ się specyficzny odgłos wystrzału broni laserowej i stłumionego chlupnięcia. To zielony portal z białym centrum otworzył się w jego głębszej części, rozświetlając najbliższe kilkadziesiąt metrów. Wisiał on przez parę sekund w powietrzu, gdy nagle wyskoczyło z niego szare sportowe auto z czerwonymi szybami i czarnymi pasami przy podwoziu. Samochód przetransformował się w powietrzu, po czym zrobił salto i wylądował na nogach robota. Robota, zwanego Sideways. Tuż po chwili portal zamknął się, a Sideways wstał i zaczął iść przed siebie. Podążał teraz korytarzem, wzdłuż którego ścian rozciągał się rząd dziwnych symboli. Przypominały one kanciaste twarze o złowrogo wykrzywionych oczach i czterech, symetrycznie rozłożonych kolcach. Między symbolami przebiegały linie, wypełnione niebieską, pulsującą substancją. Rozmieszczono je równomiernie po obu stronach korytarza, więc każde kolejne dwie tworzyły pary. Ciągnęły się one od podłogi aż do sufitu, gdzie, wraz z tymi znajdującymi się naprzeciwko, były podłączone do okrągłych lamp, oświetlających tą samą niebieską substancją drogę. Schemat ten nie wszędzie się powtarzał - co pewien czas można było natknąć się na uszkodzoną bądź zniszczoną lampę, a tu i ówdzie zamiast symbolu znajdował się spory, metalowy właz. Niektóre z włazów miały nieregularne uwypuklenia, tak, jakby od drugiej strony ktoś je wgniatał. Czasami też główny korytarz przecinały inne, prostopadle biegnące do niego. Najpewniej wyglądały identycznie, choć nie dało się tego stwierdzić na pewno - nie wszystkie z nich były oświetlone.
Widok ten mógł zaintrygować, ale też przerazić każdego, kto szedłby tędy po raz pierwszy. Ale nie Sidewaysa. Sideways nie bał się zniszczonych lamp czy wgniecionych włazów. Zbyt często je widział, żeby się ich lękał - spotykał się z nimi na codzień. Zbyt dobrze znał statek, by bał się czegokolwiek, co się w nim znajduje. Nawet symbole nie wzbudzały w nim strachu - w końcu sam posiadał jeden tuż pod klatką piersiową, tyle, że mniejszy. Symbol ten był dla niego ważny - decydował o jego przynależności. O frakcji, której był członkiem. O stronie, po której stał. I o wrogu, z którym walczył.
Istniała jednak pewna rzecz, której powinien się bać - ciemne, wręcz tonące w mroku korytarze. Korytarze, zdawałoby się, owiane tajemnicą. Ale jego zupełnie nie przerażały - zamiast tego frapowało go, co może być w ich głębi. Nigdy nie miał okazji tego sprawdzić - jako zwiadowca miał inne obowiązki. Często jednak musiał opierać się pokusie, by zbadać najciemniejsze zakamarki statku. Ale teraz już tego nie robił. Teraz szedł, skupiony na swym zadaniu, bez trudu odrzucając wszelką ciekawość, czego wyuczył się przez lata służby. Podążał wzdłuż korytarza, kiedy ciszę rozdarł nagle krzyk. Przerażający, mrożący krew w żyłach krzyk, dobiegający zapewne z jednego z nieoświetlonych zaułków. Zawierało się w nim cierpienie, jakiego Sideways wolałby nigdy nie doświadczać. Lecz nawet to go nie poruszyło. Zatrzymał się jedynie, wsłuchując we wrzask. Był on krótki, ale przeszywający. Przynajmniej powinien taki być dla każdego, kto znalazł się na pokładzie pojazdu pierwszy raz. Ale szary robot nie przebywał tu po raz pierwszy. Wrzask w końcu ucichł i w kompleksie korytarzy znów zaległa cisza. Sideways poszedł dalej, nawet się nie obracając. Korytarzy było naprawdę wiele - dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie odwiedzał statku, mogły tworzyć swoisty labirynt. Ale nie dla Sidewaysa - on wiedział, gdzie prowadzi każdy z nich i wiedział, gdzie znajdowało się miejsce, do którego zmierzał. Po kilku minutach dotarł do tego miejsca - koniec głównej drogi, przy którym stały dwa wysokie, czarno-srebrne roboty o czterookiej twarzy, kształtem nieco przypominającą owadzią i o przerażających, wystających z żuchwy zębach. Były wyprostowane, a ręce miały splecione za plecami, jakby czegoś strzegły. W istocie, pomiędzy nimi znajdował się właz, większy, niż te, które Sideways widywał po drodze - wielki, sześciokątny i poprzerywany kilkoma cienkimi liniami. Wyglądał tak, jakby stanowił wejście do szczególnie ważnej części pokładu. Kiedy szary robot doszedł do strażników, ci zasalutowali. On nie odwzajemnił gestu. Nie musiał. To byli tylko zwykli żołnierze, nie zasługujący na taki szacunek, na jaki on zasługiwał. Zwyczajnie przeszedł obok nich, a kiedy znalazł się przed włazem, ten momentalnie rozwarł się, dzieląc na sześć części i ukazując przejście. Sideways postąpił kilka kroków, a kiedy już był po jego drugiej stronie, sześć elementów metalowej blokady z powrotem połączyło się w całość, zakrywając otwór.
Stał teraz w olbrzymiej sali. Była ona nieznacznie oświetlona, co, w połączeniu z jej rozmiarem, tworzyło przerażający nastrój. W obrębie najbliższych dziesięcu metrów nie znajdowało się nic - nie licząc wielkiego symbolu w kształcie kanciastej twarzy z kolcami wygrawerowanego na podłodze. Jednak już nieco dalej zaczynały się pnące się w górę, półokrągłe schody. Nie stykały się ze ścianami, więc dokładnie na linii pierwszego ich stopnia, po obu stronach sali, stały dwa sporych rozmiarów komputery, przy których pracowali dwaj żołnierze. Wzdłuż schodów, również po obu stronach, ciągnęły się niewielkie korytarzyki, najprawdopodobniej zbiegające się gdzieś za nimi. One same zaś sięgały kilkanaście metrów wzwyż. Na ich szczycie była platforma, przy której prawej ścianie znajdowało się kilka ogromnych monitorów - a pomimo większej ich ilości, stały przy nich tylko dwa roboty. Jeden z nich wyglądał na żołnierza, lecz drugi, pracujący przy komputerze w samym rogu, ani trochę go nie przypominał. Miał zupełnie inne kolory - jasnoszare części miejscami były poprzetykane niebieskimi. Do tego posiadał na plecach panele, przywodzące na myśl zespolone w pewnych punktach nożyce. W rogu lewej ściany umieszczono już tylko jeden komputer - i przy nim również stał jeden z żołnierzy. Z kolei w ścianie naprzeciwko ostatniego stopnia schodów wmontowana była wielka szyba, dająca widok na rozciągającą się przed dziobem statku przestrzeń kosmosu. A tuż przed schodami znajdował się tron - ogromny, żelazny, wsparty na niewielkim, ale mocnym drążku. I odwrócony.
Sideways po chwili zamyślenia ruszył przed siebie. Gdy dotarł do podnóża schodów, uklęknął na jedno kolano i oparł rękę na drugim, po czym spuścił głowę i rzekł:
- Wróciłem, Panie.
Po sali rozniósł się nagle dźwięk przywodzący na myśl uruchamianą windę, a tron, rzucający niewyraźny cień na najniższą część hallu, zaczął się obracać. Powoli zwracał się ku szaremu robotowi, kiedy w świetle pobliskiej gwiazdy, wpadającym przez olbrzymie okno, rozbłysł metaliczny blask srebrnej zbroi. Najprawdopodobniej należała ona do kogoś, kto siedział na tronie. A Sideways wiedział, kim jest jej posiadacz. Tron wreszcie się zatrzymał, ukazując postać, która go zajmowała - a raczej jej sylwetkę, gdyż wysokie oparcie tronu tworzyło cień, przesłaniający jej twarz i tors. W przypadku jej wyglądu dało się stwierdzić tylko jedną rzecz - była szeroka, barczysta. Nie poruszała się. Wydawałoby się, że jest martwa, gdyby nie fakt, że gdzieś pośrodku oparcia jarzyły się dwa, czerwone jak krew oczy, spoglądające z góry na będącego u stóp schodów Sidewaysa. Szary robot również takie miał, ale spojrzenie tych, ilekroć ich nie widział, zawsze przepełniało go grozą. W sali na moment zapanowała cisza.
- Sideways... - zaczął nagle głębokim, zimnym głosem posiadacz czerwonych oczu. - Rad jestem, że znów cię widzę... Mam nadzieję, że przynosisz mi dobre wieści?
Odchylił się w tronie, a wówczas światło, odrobinę oświetlające całe pomieszczenie, padło na jego twarz. Była nieco trójkątna, a jej górna część wyglądała, jakby potężny osobnik miał na głowie srebrny diadem. Gdy przemawiał, jego usta odsłaniały szereg szarych, niewielkich zębów, zaś podbródek, znajdujący się tuż pod nimi, składał się z dwóch elementów, które, połączone, przypominały żądło, mogące służyć do wykańczania  ofiar. Całość wyglądała imponująco, choć nieco upiornie.
- W istocie, Lordzie Megatronie... - odpowiedział uległym, lecz pewnym tonem klęczący robot, po czym uniósł głowę. - Teraz to już pewne. Na tej planecie na pewno jest złoże energonu. Ogromne złoże energonu - dodał po chwili.
- A Autoboty?
- Też tam są. Już od dłuższego czasu odpierają nasze ataki. I, co gorsza, podejrzewają, że coś planujemy.
Megatron westchnął ze złością, a następnie odparł, wstając:
- Autoboty... Zawsze, gdy jesteśmy blisko celu, muszą nam stanąć na drodze. Nawet na tak nędznej, nic nie znaczącej planecie jak Ziemia!
Przywódca Decepticonów wyszedł z cienia, dumnie się prostując i ukazując swoje pełne oblicze - wysoki, barczysty robot, którego pokrywało mnóstwo srebrnych części. Były one rozłożone w taki sposób, iż odnosiło się wrażenie, że układają się w pewien misterny wzór. Kolce, wystające z barków i kolan optycznie powiększały Megatrona, sprawiając, że wyglądał na jeszcze potężniejszego. Jego wizerunek dopełniał element w kształcie diademu na głowie. Zaczął iść w dół po schodach, a jego kroki odbijały się dudniącym echem po sali. Choć Sideways odczuwał pewien lęk przed swoim liderem, nie było to jedyne uczucie, jakie on w nim wzbudzał. Bo był dostojny. I niezwykle charyzmatyczny.
- To było ostatnie miejsce, w jakim mogły się znaleźć! - ciągnął z gniewem w głosie Megatron, nerwowo wymachując ręką i zmierzając w stronę Sidewaysa, po czym dodał: - Sam kraniec galaktyki, tysiące lat świetlnych od Cybertronu... A jednak nawet tam Optimus Prime musiał nam przeszkodzić.
Władca Decepticonów zatrzymał się na przedostatnim stopniu. Sideways spojrzał w górę. Megatron złowieszczo górował nad nim i spoglądał na niego z wściekłą miną. Szary Decepticon zaczął obawiać się, że za chwilę może wydarzyć się coś, co zazwyczaj działo się w takich sytuacjach - a nie chodziło tu o karcące słowa, a o czyny. Czyny, takie jak przyduszanie, rzucanie o ścianę, przydeptywanie z olbrzymią siłą, zdolną złamać zbroję. On miał jednak to szczęście, że rzadko kiedy jego wódz go tak karał. Sam się zastanawiał, dlaczego - może było to spowodowane jego reputacją doskonałego zwiadowcy? Albo tym, że sam Megatron uznał go niegdyś za jednego z bardziej kompetentnych żołnierzy? Bez względu na przyczynę, przywódca Decepticonów najwyraźniej i tym razem postanowił tego nie robić, gdyż przez dłuższy czas stał nad nim, a potem przemówił lodowatym, lecz o dziwo spokojnym głosem:
- A mówiłeś, że masz dla mnie same dobre wieści.
Sideways milczał dłuższą chwilę.
- Jeśli cię to uraduje, mój Panie - zaczął, mówiąc powoli i oczekując reakcji Megatrona, obawiając się, że ten może znów unieść się gniewem - to wiedz, że Autoboty nie mają pojęcia o złożu. Możemy więc wykorzystać to przeciwko nim.
Decepticon z diademem na głowie zamyślił się, spoglądając gdzieś w bok. Następnie znów spojrzał na swojego podwładnego i przemówił:
- A zatem wygląda na to, że wciąż mamy przewagę.
- I to nie tylko pod względem informacji. Mamy też przewagę liczebną.
- Liczebność to nie wszystko, Sideways - powiedział Megatron, odwracając się i zmierzając ku platformie, wciąż spozierając na szarego robota. - Liczy się też strategia. A jej póki co nam brakuje.
- Jednak zauważ, Panie - zwrócił uwagę Sideways, wstając i podążając za swoim przywódcą - że Autoboty nie wiedzą, jakie mamy zamiary. Ani, czy w ogóle coś planujemy.
- Tak, niewiedza Autobotów od lat pomagała nam wygrywać wszelkie starcia, lecz tym razem może nam ona nie wystarczyć. Ale, jak zauważyłeś - dodał Megatron, odwracając się do Sidewaysa i uśmiechając podstępnie - wciąż mamy element zaskoczenia.
- I właśnie dlatego, mój Panie - odparł Sideways, również uśmiechając się złowieszczo -  proponuję powysyłać wiele kilkuosobowych oddziałów żołnierzy na Ziemię i porozstawiać ich tak, by otoczyli to przeklęte miasto. A gdy już..
- Nie to miałem na myśli, Sideways - przerwał Megatron, wkraczając na platformę.
- Ale..
- Miałem na myśli to, że już zbyt długo czekamy. Zbyt długo dryfujemy w kosmosie, oczekując rozwoju wypadków.
Megatron zatrzymał się przed olbrzymią szybą, po czym splótł ręce za plecami. Sideways także wkroczył na platformę, a następnie postąpił kilka kroków i stanął obok żelaznego tronu.
- Nadszedł czas, abyśmy sami stali się przyczyną ich rozwoju. Soundwave!
Robot z dziwnymi panelami na plecach, stojący przy jednym z komputerów po prawej stronie, odwrócił się. Jego wygląd z przodu różnił się od tego, co było widoczne z tyłu - choć elementy na torsie, nogach i rękach były głównie w kolorach jasnoszarym i niebieskim, tu i ówdzie znajdowały się również te w kolorze czerwonym. Na klatce piersiowej i udach posiadał kilka niewielkich, błękitnych części, jego głowa zaś była szara, a pod oczami miała ciemniejsze elementy. Wzrostem niemal dorównywał Sidewaysowi. Spojrzał na swojego władcę, a kiedy to uczynił, Megatron nieznacznie obrócił głowę w bok i, obserwując go kątem oka, powiedział:
- Namierz Układ Słoneczny - po chwili znów skierował swój wzrok na szybę. - Ruszamy na Ziemię.
Sideways spojrzał się na przywódcę z niedowierzaniem.
- Soundwave przyjął, Panie - odpowiedział beznamiętnym, dość robotycznym głosem Decepticon z panelami na plecach, a następnie odwrócił się do komputera.
- Ale, Panie.. - zaczął zaskoczony Sideways. - Czy zdajesz sobie sprawę, jak wiele energii nas to będzie kosztować? Prawie cały energon, którym dysponujemy, zostanie wyczerpany w ciągu kilkunastu sekund! W końcu przenosimy się na drugi koniec galaktyki!
Megatron odwrócił się w jego stronę.
- Dzięki złożom, znajdującym się na Ziemi, szybko uzupełnimy jego zapasy, a nawet zyskamy więcej, niż mieliśmy przedtem. Jak zatem widzisz, przyniesie nam to więcej korzyści niż szkód.
- Wątpię - rozległ się nagle wyższy głos, dochodzący gdzieś z boku.
Cała trójka spojrzała w miejsce, z którego owy głos dochodził i ujrzała, jak zza włazu, znajdującego się w ścianie po lewej stronie platformy, wyłania się duży, ciemnoszary Decepticon o smukłych nogach. Również żołnierz, stojący przy niewielkim komputerze tuż pod szybą, przerwał pracę i obejrzał się, najwyraźniej ciekaw, kto wszedł do sali. Właz zamknął się, a robot, który przez niego przeszedł, skierował się ku Megatronowi. Miał dość osobliwy wygląd - smukłe kończyny, zakończone równie smukłymi palcami, odrobinę kontrastowały z szerszym tułowiem. Na barkach i udach posiadał płyty, pokryte dziwnymi, czarnymi symbolami. Do pleców przymocowane miał dwie kolejne, w kształcie nieforemnego trójkąta. Okrągła głowa zaś była ozdobiona szarymi elementami i krótkimi wyrostkami na górze. Ale nawet pomimo osobliwego wyglądu Sideways wiedział, że trzeba się z nim liczyć. W końcu ten dziwny Decepticon zajmował we frakcji o wiele ważniejszą pozycję, niż on.
Wysoki robot szedł w stronę Megatrona, rozwijając swoją myśl:
- Wątpię, by dało nam to większe korzyści. Zważywszy na fakt, że nie wiemy nawet, ile energonu jest na tej planecie.
Jego ton był dość ignorancki i zniecierpliwiony. Zdawało się, iż owe zniecierpliwienie dało się słyszeć w każdym słowie. Ton ten na swój sposób irytował. Tak jak cała osoba tego, który się nim posługiwał. Sideways jednak musiał go znosić. Nigdy go nie lubił i nie sądził, by to się zmieniło. Ale musiał go znosić.
- Starscream.. - westchnął Megatron. - Jak zwykle wychodzisz z założenia, że nie należy podejmować ryzyka.
- Z całym szacunkiem, Lordzie Megatronie - Starscream stanął przed swym przywódcą i uklęknął - ale ryzyko czasami prowadzi do porażki. A nie można pozwolić, by potężna armia Decepticonów została pokonana jedynie z powodu braku energonu, wywołanego niepotrzebną teleportacją - dodał, wstając.
- Jak na mojego zastępcę, jesteś wyjątkowo krótkowzroczny. Skąd masz pewność, że na Ziemi nie ma go zbyt wiele?
- Biorąc pod uwagę, że na dotychczas badanych przez nas planetach nie było nic poza niewielkimi skupiskami kryształów, nie sądzę, by na Ziemi występowały w większej ilości.
Megatron przeszył generała lodowatym wzrokiem.
- Miej na uwadze jednak to, że Autoboty tam są. A skoro one mogą tam przetrwać, to oznacza, że na pewno jest tam więcej energonu, niż na globach pokroju Velocitronu.
- Ale Autoboty są kolejnym powodem, dla którego nie powinniśmy tam ruszać. Nie wiemy nawet, ile ich tam jest.
- Nie spotkaliśmy ich dużo - wtrącił się Sideways. - Wydaje mi się, że jest ich nie więcej, niż sześć.
- A zatem ich niewielka liczebność to jeszcze jeden powód, byśmy się tam znaleźli, Starscream - oznajmił Megatron. - Czy tego chcesz, czy nie, przenosimy się na Ziemię.
- Sugerowałbym, abyśmy użyli mostu kosmicznego - odparł Starscream.
- Ta technologia już dawno zaginęła - jakkolwiek by nie była użyteczna, nie mamy żadnych danych na jej temat. Więc lepiej o tym zapomnij.
- Ale bez względu na to, co zdecydujesz, zapamiętaj moją radę, Panie.
- A czemu miałbym się do niej stosować?
- Uczę się na błędach, dlatego sądzę, że lepiej będzie, jeśli zrezygnujesz z tego pomysłu.
- Więc ucz się na błędach, odchodząc i pozwalając mi wcielić go w życie.
Starscream położył rękę na klatce piersiowej i skłonił się nieco.
- Jak sobie życzysz, Lordzie Megatronie.
Wyprostował się, po czym odwrócił i splótł ręce za plecami. Kiedy szedł w stronę włazu, żołnierz stojący przy szybie spojrzał się na niego, a zastępca Megatrona obdarzył go wściekłym spojrzeniem. Żołnierz natychmiast skierował swój wzrok w stronę monitora. Gdy Starscream przechodził przez wyjście, jego lider rzekł do Soundwave'a:
- Ustal współrzędne Ziemi i przenieś nas na jej orbitę.
Sideways obserwował oddalającego się Starscreama. Jakikolwiek by nie był zastępca władcy Decepticonów, wiedział jedno - zawsze cechowała go chytrość. Zawsze planował coś bez wiedzy innych. Uznał, że tym razem nie jest inaczej. I nie mylił się - gdy tylko Starscream stanął po drugiej stronie, a właz za nim się zamknął, spojrzał na niego, albo raczej na Megatrona, kątem oka i wymruczał do siebie:
- Krótkowzroczny, tak? Jeszcze zobaczymy...
Odwrócił się i z wściekłą miną ruszył w głąb rozciągającego się przed nim korytarza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz