MORE THAN MEETS THE EYE, CZĘŚĆ 2 (fragment II)
W szkole średniej Colorado Springs rozbrzmiał dzwonek. Cisza, która po nim nastąpiła, nie trwała długo, gdyż już kilka chwil później z sal lekcyjnych zaczęli wylewać się uczniowie, pragnący jak najszybciej wrócić do domu. Towarzyszył temu niewyobrażalny hałas, brzmiący niczym jednoczesny start co najmniej dwóch promów kosmicznych. Nie wszystkim było jednak spieszno. Niektórzy uczniowie wciąż siedzieli w ławkach i kończyli przepisywanie notatki z tablicy, inni podchodzili do nauczycieli, by zapytać się o szczególne zagadnienia z omawianego na lekcji materiału, a jeszcze inni pakowali się wolniej od reszty, rozmyślając o czymś. Jack należał do tych ostatnich. Nie spieszył się, nie miał powodu - często zdarzało mu iść zaraz po szkole do kolegi czy do kina, o czym jego rodzice dobrze wiedzieli. Tym razem jednak brak pośpiechu nie był spowodowany ani jednym, ani drugim. Był spowodowany rozmyślaniem nad wydarzeniami, które miały miejsce dzisiaj rano. Wydarzeniami, o których chciał jak najszybciej zapomnieć. Nie mógł jednak pozbyć się wspomnień związanych z wielkimi robotami - w istocie były czymś, co wywarło na nim olbrzymie wrażenie - zarówno pozytywne, jak i negatywne. Pozytywne, bo wciąż ciężko mu było uwierzyć, że komuś udało się stworzyć taki, jak to określał, "cud techniki". Lecz zetknięcie z robotami pozostawiło u niego mnóstwo negatywnych odczuć - wliczając w to przerażenie, jakie czuł podczas ucieczki przed szarym samochodem - owa ucieczka była wspomnieniem, które najbardziej pragnął usunąć z pamięci. Sprawiła ona, że dzisiejszy seans w kinie oglądał rozkojarzony, przez co musiał dość często pytać siedzącego obok kolegi, co działo się przed kilkoma minutami. Rozkojarzenie to przełożyło się również na wszystkie lekcje szkolne. Jakby tego było mało, co jakiś czas wzdrygał się i wygadywał dziwne rzeczy - na pierwszej choćby lekcji zapytany przez nauczycielkę o synonim słowa "mknąć", odpowiedział, wyrwany z zamyślenia:
- Uciekać przed autem, które próbuje cię zabić.Po klasie rozniósł się śmiech, choć on sam nie miał pojęcia, dlaczego. Dopiero chwilę później zorientował się, co powiedział i natychmiast się poprawił, podając jako odpowiedź słowo "pędzić". W trakcie tego dnia miał jeszcze kilka takich wpadek. Nie przysporzyły mu one sympatii wśród innych, a wręcz przeciwnie - co jakiś czas ktoś zaczepiał go, gdy przechodził przez szkolny korytarz i pytał złośliwie o mordercze auta, czy roboty podwożące go do domu. Zazwyczaj ignorował te pytania i szedł dalej, jednak kiedy usłyszał, że pewien chłopak rozsiewa plotki o jego rzekomym pobycie w psychiatryku, dał upust złości, podchodząc do niego i uderzając go w twarz bez ostrzeżenia. Tamten zapytał, dlaczego to zrobił, lecz Jack tylko go zwyzywał i odszedł. Chłopak odnosił wrażenie, iż był to najgorszy dzień w jego życiu. Zawsze był jedną z najbardziej lubianych osób w klasie - dziś jednak czuł się, jakby nie miał w niej żadnych przyjaciół. Czuł się jak dziwak i odmieniec, z którego każdy szydził.
Nagle chłopak uświadomił sobie, że został sam w sali. Jedynie nauczycielka stała przy drzwiach i go wypraszała. Jack natychmiast skończył się pakować, po czym opuścił salę. Idąc przez korytarze, starał się nie myśleć o tym, co wydarzyło się rano, a przychodziło mu to z trudem. Również gdy wychodził ze szkoły i szedł wybrukowanym chodnikiem przez park, znajdujący się tuż przed budynkiem, ciężko mu było o tym zapomnieć. Zrezygnowany, usiadł na pobliskiej ławce, aby się wyciszyć. Nie było to jednak łatwe, gdyż dookoła panował hałas - wielu uczniów spotykało się pod fontanną, znajdującą się pośrodku placu lub pod drzewami, rozsianymi na całym jego terenie i gawędziło. Na dodatek słońce niemiłosiernie piekło, gdyż było późne popołudnie. Jack, pojmując, że nie ma tu zbyt wielkich szans na wyciszenie się, postanowił zrobić coś innego - poszukać kogoś, z kim mógłby porozmawiać - rzecz jasna kogoś spoza swojej klasy. Rozejrzał się. Już w odległości paru metrów od niego stała spora grupa osób - wiele z nich znał, lecz niestety z żadną nie zadawał się bliżej. Sięgnął wzrokiem nieco dalej i ujrzał niewielki zagajnik znajdujący się dość blisko drucianego płotu, którym ogrodzony był park. Siedziało pod nim kilku chłopaków, a wśród nich był ten, którego wcześniej zdzielił w twarz. Plotkarz nagle spojrzał w bok i po chwili zorientował się, że Jack na niego patrzy. Czarnowłosy chłopak natychmiast spojrzał w prawo, chcąc uniknąć niepotrzebnej konfrontacji. I wtedy, tuż pod trzema nieco przerośniętymi jodłami, rosnącymi obok zagajnika, dostrzegł kogoś, na kogo widok się wzdrygnął. Bynajmniej nie dlatego, że się przestraszył, lecz dlatego, że widok tej osoby natychmiast przypomniał mu wszystko, co działo się rano. Dostrzegł Carly. Siedziała na trawie w towarzystwie dwóch koleżanek, z którymi rozmawiała i chichotała. Nie było po niej widać żadnych oznak roztargnienia - zupełnie tak, jakby nic, co miało niedawno miejsce, w ogóle się nie wydarzyło. Jack zastanawiał się, jak udało jej się tak szybko opanować emocje. Wcześniej sądził, że na dziewczynę widok walczących robotów wpłynął bardziej niż na niego - tymczasem nie dawała po sobie poznać, że widziała dziś jakiekolwiek niecodzienne zjawiska.
Chłopak wstał i zaczął pewnym krokiem iść w jej stronę. Wiedział, że odrywanie Carly od towarzystwa jedynie z powodu własnych zachcianek nie było zbyt stosowne. Jednak jeżeli miał porozmawiać z którąkolwiek z osób obecnych w parku, to właśnie z nią. Kiedy był już tylko kilka metrów od dziewczyny i było wyraźnie widać, że zmierza w jej stronę, jedna z jej koleżanek szturchnęła ją, po czym wskazała na Jacka. Carly spojrzała za siebie, a następnie znów odwróciła się do przyjaciółek. Zaczęła do nich coś szeptać, one odpowiedziały jej, a później wszystkie wybuchnęły śmiechem. Jack nie przejmował się tym. Bez względu na to, co o nim mówiły, musiał porozmawiać z Carly. Zwłaszcza teraz, gdy potrzebował rozmowy z kimkolwiek, kogo znał bliżej. Kiedy doszedł do Carly, jej koleżanki momentalnie umilkły, po czym zwróciły się w jego stronę.
- Cześć - powitał dziewczynę, uśmiechając się.
- Hej - odpowiedziała Carly, odwzajemniając uśmiech.
- Możemy porozmawiać?
- Pewnie.
Wstała, a Jack odprowadził ją na pewną odległość od przyjaciółek. W międzyczasie Carly odwróciła się do nich i uśmiechnęła dziwnie, a one zachichotały. Kiedy oboje zbliżali się do pobliskiego samotnego drzewka, chłopak zagadnął ją:
- I jak się czujesz?
- Dobrze - odpowiedziała spokojnie. - A ty?
- No ja właśnie nie najlepiej - odparł Jack z goryczą.
- Te roboty napędziły ci stracha, co?
- A tobie nie?
- Trochę. Ale potem jakoś przestałam o tym myśleć. Coś ty taki wystraszony? - dodała po chwili Carly.
Jack rozejrzał się, sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje. Następnie odpowiedział dziewczynie:
- Miałem paskudny dzień. Cały czas chodziłem rozkojarzony - do tego stopnia, że nie wiem teraz, o czym był ten film, na którym byłem w kinie. W szkole cały czas mówiłem o autach, który mnie ścigały i walczących robotach, przez co ciągle ktoś mnie zaczepiał i nabijał się ze mnie. W końcu nie wytrzymałem i uderzyłem jednego kolesia w twarz.
Przerwał na chwilę. Spojrzał z zaintrygowaniem na Carly, po czym zapytał:
- Jak udaje ci się wciąż być sobą po tym, co się dzisiaj stało?
- Wiesz... - zamyśliła się dziewczyna. - Na początku też byłam rozkojarzona i wystraszona. Ale potem pomyślałam sobie: po co mam się tym przejmować? Jeżeli cały czas będę to rozpamiętywała, to nigdy nie będę sobą. Choć nie było to łatwe, powoli przestawałam o tym myśleć, szczególnie w gronie przyjaciół - zresztą wtedy zapomina się o wszystkich zmartwieniach... no i.. cóż. Jakoś się trzymam.
- Ja ciągle próbuję się wyciszyć i nie mogę - odparł Jack z rozczarowaniem.
- Widocznie jesteś wrażliwy - Carly uśmiechnęła się zalotnie, po czym podeszła jeszcze bliżej Jacka. - Lubię wrażliwych facetów.
Wypowiedziała to tak namiętnie, że chłopak niemal odpłynął myślami. Słyszał wiele ponętnych kobiecych głosów - żaden jednak nie brzmiał tak kusząco, jak głos Carly. Po chwili otrząsnął się i zasugerował dziewczynie:
- Słuchaj..jutro..nie wracajmy już do tego. Zachowałem się jak jakaś mameja, wyżalając się dziewczynie ze swoich problemów.
- Nic nie szkodzi. Dobrze wiedzieć, że faceci też czasem je mają.
- Może i tak - odparł Jack z roztargnieniem. - Ale..Nie powinienem był tego mówić. Przepraszam.
- Nic się nie stało.
- Zapomnijmy o tym.
- W porządku.
- I nie wracajmy do tego.
- Jak chcesz.
- To do jutra - Jack pożegnał Carly i uśmiechnął się do niej, a następnie odwrócił w przeciwnym kierunku. Nagle uświadomił sobie, że zapomniał powiedzieć dziewczynie czegoś jeszcze, po czym znów zwrócił się w jej stronę i zawołał:
- Carly!
- Tak? - zapytała dziewczyna odwracając się do niego, wcześniej najwyraźniej zwrócona plecami.
- Dzięki.
- Drobiazg - odparła Carly machając ręką. - Jakby co, zawsze możesz zwrócić się do mnie, gdybyś chciał się komuś wyżalić ze swoich problemów.
- Dobrze wiedzieć - mruknął chłopak. - Jeszcze raz dzięki.
- Nie ma sprawy.
Jack jeszcze raz pożegnał się z dziewczyną, po czym odwrócił się i udał w stronę bramy parku szkolnego. Czuł się teraz o niebo lepiej. Rozmowa z Carly nie tylko dodała mu otuchy, ale sprawiła też, że uświadomił sobie fakt, który rozpalił w nim nadzieję - nawet w najgorszych chwilach zawsze będzie miał kogoś, kto wesprze go na duchu. Wiedział teraz, że gdy wszyscy inni się od niego odwrócą, nie będzie sam. Chłopak przeszedł przez park wybrukowanym chodnikiem, ignorując po drodze zaczepkę, a następnie przez bramę, po czym skręcił w lewo i zaczął iść wzdłuż drucianego płotu. Szedł przez parę chwil, gdy nagle usłyszał warkot silnika samochodu. Spojrzał w przód i ujrzał, jak z ulicy prostopadłej do tej, którą podążał, wyjeżdża pojazd, na którego wolał już nigdy więcej się nie natknąć - srebrny Pontiac Solstice. Otworzył szeroko oczy z przerażenia, po czym cały zesztywniał na moment. Gdy samochód skręcił i zaczął się do niego zbliżać, Jack wzdrygnął się i otrząsnął, a następnie powiedział ze zgrozą:
- O nie...
Postapił kilka kroków w tył, powtarzając jeszcze trzykrotnie owe zdanie, a kiedy Pontiac przyspieszył, chłopak odwrócił się i zaczął biec. Biegł jak oszalały, nie zwracając uwagi na śmiejące się z niego po drugiej stronie płotu dziewczyny. Im więcej metrów przebywał, tym coraz bardziej przyspieszał. Chciał uciec jak najdalej od auta, które teraz było dla niego niczym czarny kot - zwiastowało same kłopoty. Spoglądał co jakiś czas za siebie, by sprawdzić, czy choć odrobinę oddalił się od pojazdu, lecz samochód był coraz bliżej. Zauważył, że im szybciej biegnie, tym pojazd bardziej przyspiesza. Teraz nie miał już żadnych wątpliwości - czymkolwiek jest to auto, przybyło po niego. Jack pobiegł wzdłuż płotu najszybciej jak tylko mógł. Po kilku chwilach dotarł do rogu ogrodzenia, po czym puścił się pędem przez kolejną prostopadłą drogę. Gdy dobiegł na jej drugą stronę, wpadł w niewielką uliczkę, leżącą pomiędzy dwoma większymi domami. Pędził co sił w nogach, nie zastanawiając się nawet dokąd biegnie. Nie minęło wiele czasu, nim tego pożałował - niedługo potem drogę zagrodziła mu ceglasta ściana. Zatrzymał się raptownie, szukając rozpaczliwie jakiejkolwiek wyrwy, przez którą mógłby uciec. Kiedy jednak żadnej nie dostrzegł, odwrócił się i zobaczył samochód, zmierzający w jego stronę. Wpadł w ślepą uliczkę. Pojął, że jest teraz zdany na łaskę Pontiaca. Ze strachem patrzył, jak auto sunie ku niemu, stopniowo zwalniając. W końcu zatrzymało się dwa metry przed nim, trącając jeden z metalowych koszy stojących pod ścianą domu, a kiedy tak się stało, Jack cofnął się o kilka kroków, a kiedy poczuł za plecami mur, przywarł do niego i wrzasnął:
- CZEGO ODE MNIE CHCESZ?!
Po chwili obie przednie szyby samochodu opuściły się, a ze środka dobiegł chłopca znajomy, nastoletni głos:
- Wyluzuj, chcę tylko porozmawiać.
- Porozmawiać? - zapytał z goryczą i niedowierzaniem Jack. - Kiedy ostatni raz ze mną rozmawiałeś, napadł nas ten szary robot!
- Tym razem tak nie będzie, uwierz mi - odparł spokojnie głos z wnętrza pojazdu.
- Jakoś nie potrafię - odpowiedział ironicznie chłopak.
- Musisz. Stary, nie masz pojęcia, co tu się dzieje!
- Właśnie, że mam. I w tym problem. A ja nie zamierzam narażać swojego życie na rozmowę z jakimś dziwacznym autem, tylko po to, żeby zaraz zaczęło mnie ścigać inne auto, które chce mnie zabić! - każde słowo wypowiadał coraz szybciej, głośniej i z coraz większym gniewem, tak, że ostatnie niemal wykrzyczał. Po chwili dodał, już nieco spokojniejszym tonem, podchodząc do samochodu: - Także wybacz, ale nic z tego.
Jack przecisnął się obok Pontiaca, a następnie zaczął iść z powrotem w stronę szkoły. Jednak nim oddalił się od pojazdu choćby o pięć kroków, dobiegło go z tyłu kilka osobliwych, mechanicznych dźwięków i trzy tąpnięcia, brzmiące niczym kroki olbrzyma. Powoli odwrócił się. Nagle ujrzał klęczącego na jedno kolano wielkiego, srebrnego robota. W pierwszej chwili wystraszył się i z krzykiem odskoczył do tyłu. Choć już wcześniej spotkał owego giganta, to jego widok wciąż na swój sposób go przerażał. A jednak robot miał w sobie coś, co spowodowało, że Jack niemal od razu się uspokoił. Miał zaskakująco przyjazny wygląd - w odróżnieniu od szarego bota, ten nie posiadał żadnych kolców na rękach czy tułowiu, ani tak złowieszczych barw, jak tamten. Również jego twarz miała przyjemniejszy wyraz - delikatny uśmiech i jarzące się na niebiesko oczy sprawiły, że chłopak zaczął się do niego przekonywać.
- Słuchaj, nie przyjechałem tu, żeby się z tobą sprzeczać - przemówił nagle robot. - Twoje życie jest w niebezpieczeństwie i właśnie dlatego Optimus Prime chce, abyś przybył do naszej bazy.
- Kto? - zapytał ze zdziwieniem Jack. - I w ogóle jakiej bazy?
- To nie czas, ani miejsce na wyjaśnienia. Ważne jest teraz to, abyś mi zaufał i pojechał ze mną.
***
Carly przeszła przez bramę szkolnego parku, a następnie udała się w prawo. Rozmawiała dość długo z przyjaciółkami - w końcu uznała, że powinna już wracać do domu - musiało jej w końcu zostać trochę czasu na przygotowanie się do imprezy urodzinowej jednego z jej znajomych. Nie lubiła się spóźniać - od dziecka wpajano jej punktualność i dlatego zawsze starała się przychodzić na czas. Przyspieszyła zatem kroku. Lecz kiedy doszła do rogu ogrodzenia parku, ujrzała coś dziwnego - w wąskiej uliczce naprzeciwko znajdował się dziwny, srebrny kształt, rozmawiający ze stojącym przed nim chłopakiem. Dziewczynie owy kształt wydał się znajomy. Zaintrygowana, postanowiła podejść bliżej, jednak aby nie zostać zauważoną, uznała za stosowne podejść do wylotu uliczki z boku. Przeszła zatem najbliższą prostopadłą do szkoły ulicę na ukos, a gdy była już przy pokaźnych rozmiarów posesji, ostrożnie zaczęła się zbliżać do przerwy między nią, a inną wielką rezydencją. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że słyszy podniesione głosy. Im bardziej się zbliżała do wylotu uliczki, tym wyraźniej je słyszała, a gdy już niemal doszła do niego, była w stanie zrozumieć, co mówią postacie.- ...A skąd mam wiedzieć, czy nie próbujesz mnie w coś wrobić?
- Niby po co miałbym to robić?
- Nie wiem nawet, kim, albo czym jesteś...Jakimś robotem, który nagle zjawia się przed moim domem, a potem walczy z innym, jeszcze groźniejszym? O co tu niby chodzi?
Głosy wydawały się Carly niezwykle znajome. Po chwili zdała sobie sprawę, kim są ich posiadacze. Nie czekając dłużej postanowiła wychylić się zza rogu .
***
- Uratowałem cię przed nim - odparł robot. - Czy to nie wystarczy?- Ja uważam, że tak.
Robot spojrzał w przód, a Jack odwrócił się na dźwięk kobiecego głosu, dobiegającego gdzieś z wylotu uliczki. Stała tam Carly. Na ich twarzach pojawiło się zdziwienie.
- No co? - zapytała dziewczyna, po czym zauważyła z rozbawieniem: - Ładnie to tak się chować po uliczkach z mechanicznym przyjacielem?
- To nie jest mój przyjaciel - odpowiedział ze złością Jack. - On po prostu się mnie doczepił i teraz namawia mnie, żebym z nim gdzieś pojechał!
- Dla waszego dobra - odparł srebrny towarzysz chłopaka.
- Jak to?
Carly, jeszcze bardziej zaintrygowana, podeszła bliżej, chcąc wysłuchać robota, aż wreszcie stanęła obok Jacka. Olbrzym nagle uśmiechnął się, po czym oznajmił:
- Właściwie to dobrze, że przyszłaś.
- Dlaczego?
- Bo wam obojgu grozi niebezpieczeństwo. Dlatego zarówno ty, jak i twój koleszka - mówiąc to, spojrzał ze znużeniem na Jacka - powinniście ze mną jechać.
- Dokąd?
- Do bazy Autobotów.
- Autoczego? - zapytał Jack.
- Autobotów - powtórzył robot. - Moich kumpli.
- Więc najpierw nas ratujesz.. - zaczęła Carly. - A potem chcesz nas zabrać do jakiejś bazy, gdzie są inne roboty takie jak ty..Po co?
- Bo zależy nam na waszym bezpieczeństwie.
Jack i Carly stali przez chwilę w zamyśleniu.
- To jak? - odezwał się nagle bot. - Zaufacie mi?
- Wygląda na to, że nie mamy wyboru - odpowiedział chłopak, spoglądając na Carly, która kiwnęła głową.
Srebrny robot uśmiechnął się, ciesząc się z decyzji, jaką podjęli nastolatkowie.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz