czwartek, 30 marca 2017

"More Than Meets the Eye, Część 3" - fragment II

Coraz rzadziej robię te wpisy ostatnio... Choć z drugiej strony, być może dzięki temu zaostrzam Wasz apetyt na kolejne fragmenty opowiadania ;) I oto jest - druga część trzeciego odcinka, w której główne skrzypce gra tym razem przeciwna frakcja. Enjoy!

MORE THAN MEETS THE EYE, CZĘŚĆ 3 (fragment II)

W odległej części galaktyki mroki kosmosu rozświetlała potężna gwiazda. Pomarańczowo-żółta sfera, znajdująca się miliony kilometrów od jakichkolwiek innych słońc, była niczym jarzący się wabik morskiej ryby pośród ciemnych wód nieskończonego, bezdennego oceanu. Nie wisiała jednak sama w czarnej przestrzeni - dawała światło kilku rozmaitej wielkości planetom, krążącym dookoła niej. Za jedną z nich - gazowym olbrzymem w kolorze piasku - krył się nieduży księżyc. A pomiędzy owym księżycem i nieoświetloną stroną globu coś się poruszało. Wielki, osobliwy kształt sunął powoli jak wieloryb, unoszący się w toni wodnej i dający się porwać prądom morskim. Miał on w sobie jednak cechę, która go od wieloryba różniła - roztaczał wokół siebie nieprzyjazną aurę, a wrażenie to potęgował fakt, że zakrywał go cień, okalający także połowę planety czarnym całunem. Mozolnie okrążał ją i zbliżał się ku gwieździe. Poruszał się w kierunku przeciwnym do ruchu piaskowego globu, co tworzyło naprawdę intrygujący widok. Wreszcie dotarł do linii, będącej granicą ciemnej strony planety z jasną, a kiedy to uczynił, z mroku wynurzyły się dwa ogromne, zagięte jak bumerang kolce. Stopniowo gwiazda rzucała światło na coraz to wiekszą część kształtu, a gdy już jego połowa tonęła w niemal oślepiającym blasku, dało się poznać, czym on tak naprawdę był. A był on statkiem. Olbrzymim statkiem. Statkiem o szpiczastym dziobie, z którego przodu, boków i tyłu wystawało po kilka ogromnych, płaskich kolców. Jego kolor pozostawał jednak zagadką - choć wydawał się ciemnofioletowy, w świetle słońca tu i ówdzie pojawiały się bordowe, a nawet bladobłękitne plamy, jakby statek zmieniał swoje barwy. Po paru sekundach wyszedł zupełnie z cienia i ukazał się w pełnej krasie. Wzbudzał podziw i grozę zarazem - był majestatyczny, imponujący, a jednocześnie straszny i złowrogi. Przez chwilę poruszał się wokół planety, po czym powoli skręcił i zaczął zmierzać w stronę gwiazdy, chcąc, zdawałoby się, wlecieć w nią. Lecz gdy odrobinę się do niej zbliżył, ponownie zmienił kierunek, raz jeszcze zagłębiając się w czarną otchłań.

                                                                ***
W cichym, ciemnym korytarzu statku rozległ się specyficzny odgłos wystrzału broni laserowej i stłumionego chlupnięcia. To zielony portal z białym centrum otworzył się w jego głębszej części, rozświetlając najbliższe kilkadziesiąt metrów. Wisiał on przez parę sekund w powietrzu, gdy nagle wyskoczyło z niego szare sportowe auto z czerwonymi szybami i czarnymi pasami przy podwoziu. Samochód przetransformował się w powietrzu, po czym zrobił salto i wylądował na nogach robota. Robota, zwanego Sideways. Tuż po chwili portal zamknął się, a Sideways wstał i zaczął iść przed siebie. Podążał teraz korytarzem, wzdłuż którego ścian rozciągał się rząd dziwnych symboli. Przypominały one kanciaste twarze o złowrogo wykrzywionych oczach i czterech, symetrycznie rozłożonych kolcach. Między symbolami przebiegały linie, wypełnione niebieską, pulsującą substancją. Rozmieszczono je równomiernie po obu stronach korytarza, więc każde kolejne dwie tworzyły pary. Ciągnęły się one od podłogi aż do sufitu, gdzie, wraz z tymi znajdującymi się naprzeciwko, były podłączone do okrągłych lamp, oświetlających tą samą niebieską substancją drogę. Schemat ten nie wszędzie się powtarzał - co pewien czas można było natknąć się na uszkodzoną bądź zniszczoną lampę, a tu i ówdzie zamiast symbolu znajdował się spory, metalowy właz. Niektóre z włazów miały nieregularne uwypuklenia, tak, jakby od drugiej strony ktoś je wgniatał. Czasami też główny korytarz przecinały inne, prostopadle biegnące do niego. Najpewniej wyglądały identycznie, choć nie dało się tego stwierdzić na pewno - nie wszystkie z nich były oświetlone.
Widok ten mógł zaintrygować, ale też przerazić każdego, kto szedłby tędy po raz pierwszy. Ale nie Sidewaysa. Sideways nie bał się zniszczonych lamp czy wgniecionych włazów. Zbyt często je widział, żeby się ich lękał - spotykał się z nimi na codzień. Zbyt dobrze znał statek, by bał się czegokolwiek, co się w nim znajduje. Nawet symbole nie wzbudzały w nim strachu - w końcu sam posiadał jeden tuż pod klatką piersiową, tyle, że mniejszy. Symbol ten był dla niego ważny - decydował o jego przynależności. O frakcji, której był członkiem. O stronie, po której stał. I o wrogu, z którym walczył.
Istniała jednak pewna rzecz, której powinien się bać - ciemne, wręcz tonące w mroku korytarze. Korytarze, zdawałoby się, owiane tajemnicą. Ale jego zupełnie nie przerażały - zamiast tego frapowało go, co może być w ich głębi. Nigdy nie miał okazji tego sprawdzić - jako zwiadowca miał inne obowiązki. Często jednak musiał opierać się pokusie, by zbadać najciemniejsze zakamarki statku. Ale teraz już tego nie robił. Teraz szedł, skupiony na swym zadaniu, bez trudu odrzucając wszelką ciekawość, czego wyuczył się przez lata służby. Podążał wzdłuż korytarza, kiedy ciszę rozdarł nagle krzyk. Przerażający, mrożący krew w żyłach krzyk, dobiegający zapewne z jednego z nieoświetlonych zaułków. Zawierało się w nim cierpienie, jakiego Sideways wolałby nigdy nie doświadczać. Lecz nawet to go nie poruszyło. Zatrzymał się jedynie, wsłuchując we wrzask. Był on krótki, ale przeszywający. Przynajmniej powinien taki być dla każdego, kto znalazł się na pokładzie pojazdu pierwszy raz. Ale szary robot nie przebywał tu po raz pierwszy. Wrzask w końcu ucichł i w kompleksie korytarzy znów zaległa cisza. Sideways poszedł dalej, nawet się nie obracając. Korytarzy było naprawdę wiele - dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie odwiedzał statku, mogły tworzyć swoisty labirynt. Ale nie dla Sidewaysa - on wiedział, gdzie prowadzi każdy z nich i wiedział, gdzie znajdowało się miejsce, do którego zmierzał. Po kilku minutach dotarł do tego miejsca - koniec głównej drogi, przy którym stały dwa wysokie, czarno-srebrne roboty o czterookiej twarzy, kształtem nieco przypominającą owadzią i o przerażających, wystających z żuchwy zębach. Były wyprostowane, a ręce miały splecione za plecami, jakby czegoś strzegły. W istocie, pomiędzy nimi znajdował się właz, większy, niż te, które Sideways widywał po drodze - wielki, sześciokątny i poprzerywany kilkoma cienkimi liniami. Wyglądał tak, jakby stanowił wejście do szczególnie ważnej części pokładu. Kiedy szary robot doszedł do strażników, ci zasalutowali. On nie odwzajemnił gestu. Nie musiał. To byli tylko zwykli żołnierze, nie zasługujący na taki szacunek, na jaki on zasługiwał. Zwyczajnie przeszedł obok nich, a kiedy znalazł się przed włazem, ten momentalnie rozwarł się, dzieląc na sześć części i ukazując przejście. Sideways postąpił kilka kroków, a kiedy już był po jego drugiej stronie, sześć elementów metalowej blokady z powrotem połączyło się w całość, zakrywając otwór.
Stał teraz w olbrzymiej sali. Była ona nieznacznie oświetlona, co, w połączeniu z jej rozmiarem, tworzyło przerażający nastrój. W obrębie najbliższych dziesięcu metrów nie znajdowało się nic - nie licząc wielkiego symbolu w kształcie kanciastej twarzy z kolcami wygrawerowanego na podłodze. Jednak już nieco dalej zaczynały się pnące się w górę, półokrągłe schody. Nie stykały się ze ścianami, więc dokładnie na linii pierwszego ich stopnia, po obu stronach sali, stały dwa sporych rozmiarów komputery, przy których pracowali dwaj żołnierze. Wzdłuż schodów, również po obu stronach, ciągnęły się niewielkie korytarzyki, najprawdopodobniej zbiegające się gdzieś za nimi. One same zaś sięgały kilkanaście metrów wzwyż. Na ich szczycie była platforma, przy której prawej ścianie znajdowało się kilka ogromnych monitorów - a pomimo większej ich ilości, stały przy nich tylko dwa roboty. Jeden z nich wyglądał na żołnierza, lecz drugi, pracujący przy komputerze w samym rogu, ani trochę go nie przypominał. Miał zupełnie inne kolory - jasnoszare części miejscami były poprzetykane niebieskimi. Do tego posiadał na plecach panele, przywodzące na myśl zespolone w pewnych punktach nożyce. W rogu lewej ściany umieszczono już tylko jeden komputer - i przy nim również stał jeden z żołnierzy. Z kolei w ścianie naprzeciwko ostatniego stopnia schodów wmontowana była wielka szyba, dająca widok na rozciągającą się przed dziobem statku przestrzeń kosmosu. A tuż przed schodami znajdował się tron - ogromny, żelazny, wsparty na niewielkim, ale mocnym drążku. I odwrócony.
Sideways po chwili zamyślenia ruszył przed siebie. Gdy dotarł do podnóża schodów, uklęknął na jedno kolano i oparł rękę na drugim, po czym spuścił głowę i rzekł:
- Wróciłem, Panie.
Po sali rozniósł się nagle dźwięk przywodzący na myśl uruchamianą windę, a tron, rzucający niewyraźny cień na najniższą część hallu, zaczął się obracać. Powoli zwracał się ku szaremu robotowi, kiedy w świetle pobliskiej gwiazdy, wpadającym przez olbrzymie okno, rozbłysł metaliczny blask srebrnej zbroi. Najprawdopodobniej należała ona do kogoś, kto siedział na tronie. A Sideways wiedział, kim jest jej posiadacz. Tron wreszcie się zatrzymał, ukazując postać, która go zajmowała - a raczej jej sylwetkę, gdyż wysokie oparcie tronu tworzyło cień, przesłaniający jej twarz i tors. W przypadku jej wyglądu dało się stwierdzić tylko jedną rzecz - była szeroka, barczysta. Nie poruszała się. Wydawałoby się, że jest martwa, gdyby nie fakt, że gdzieś pośrodku oparcia jarzyły się dwa, czerwone jak krew oczy, spoglądające z góry na będącego u stóp schodów Sidewaysa. Szary robot również takie miał, ale spojrzenie tych, ilekroć ich nie widział, zawsze przepełniało go grozą. W sali na moment zapanowała cisza.
- Sideways... - zaczął nagle głębokim, zimnym głosem posiadacz czerwonych oczu. - Rad jestem, że znów cię widzę... Mam nadzieję, że przynosisz mi dobre wieści?
Odchylił się w tronie, a wówczas światło, odrobinę oświetlające całe pomieszczenie, padło na jego twarz. Była nieco trójkątna, a jej górna część wyglądała, jakby potężny osobnik miał na głowie srebrny diadem. Gdy przemawiał, jego usta odsłaniały szereg szarych, niewielkich zębów, zaś podbródek, znajdujący się tuż pod nimi, składał się z dwóch elementów, które, połączone, przypominały żądło, mogące służyć do wykańczania  ofiar. Całość wyglądała imponująco, choć nieco upiornie.
- W istocie, Lordzie Megatronie... - odpowiedział uległym, lecz pewnym tonem klęczący robot, po czym uniósł głowę. - Teraz to już pewne. Na tej planecie na pewno jest złoże energonu. Ogromne złoże energonu - dodał po chwili.
- A Autoboty?
- Też tam są. Już od dłuższego czasu odpierają nasze ataki. I, co gorsza, podejrzewają, że coś planujemy.
Megatron westchnął ze złością, a następnie odparł, wstając:
- Autoboty... Zawsze, gdy jesteśmy blisko celu, muszą nam stanąć na drodze. Nawet na tak nędznej, nic nie znaczącej planecie jak Ziemia!
Przywódca Decepticonów wyszedł z cienia, dumnie się prostując i ukazując swoje pełne oblicze - wysoki, barczysty robot, którego pokrywało mnóstwo srebrnych części. Były one rozłożone w taki sposób, iż odnosiło się wrażenie, że układają się w pewien misterny wzór. Kolce, wystające z barków i kolan optycznie powiększały Megatrona, sprawiając, że wyglądał na jeszcze potężniejszego. Jego wizerunek dopełniał element w kształcie diademu na głowie. Zaczął iść w dół po schodach, a jego kroki odbijały się dudniącym echem po sali. Choć Sideways odczuwał pewien lęk przed swoim liderem, nie było to jedyne uczucie, jakie on w nim wzbudzał. Bo był dostojny. I niezwykle charyzmatyczny.
- To było ostatnie miejsce, w jakim mogły się znaleźć! - ciągnął z gniewem w głosie Megatron, nerwowo wymachując ręką i zmierzając w stronę Sidewaysa, po czym dodał: - Sam kraniec galaktyki, tysiące lat świetlnych od Cybertronu... A jednak nawet tam Optimus Prime musiał nam przeszkodzić.
Władca Decepticonów zatrzymał się na przedostatnim stopniu. Sideways spojrzał w górę. Megatron złowieszczo górował nad nim i spoglądał na niego z wściekłą miną. Szary Decepticon zaczął obawiać się, że za chwilę może wydarzyć się coś, co zazwyczaj działo się w takich sytuacjach - a nie chodziło tu o karcące słowa, a o czyny. Czyny, takie jak przyduszanie, rzucanie o ścianę, przydeptywanie z olbrzymią siłą, zdolną złamać zbroję. On miał jednak to szczęście, że rzadko kiedy jego wódz go tak karał. Sam się zastanawiał, dlaczego - może było to spowodowane jego reputacją doskonałego zwiadowcy? Albo tym, że sam Megatron uznał go niegdyś za jednego z bardziej kompetentnych żołnierzy? Bez względu na przyczynę, przywódca Decepticonów najwyraźniej i tym razem postanowił tego nie robić, gdyż przez dłuższy czas stał nad nim, a potem przemówił lodowatym, lecz o dziwo spokojnym głosem:
- A mówiłeś, że masz dla mnie same dobre wieści.
Sideways milczał dłuższą chwilę.
- Jeśli cię to uraduje, mój Panie - zaczął, mówiąc powoli i oczekując reakcji Megatrona, obawiając się, że ten może znów unieść się gniewem - to wiedz, że Autoboty nie mają pojęcia o złożu. Możemy więc wykorzystać to przeciwko nim.
Decepticon z diademem na głowie zamyślił się, spoglądając gdzieś w bok. Następnie znów spojrzał na swojego podwładnego i przemówił:
- A zatem wygląda na to, że wciąż mamy przewagę.
- I to nie tylko pod względem informacji. Mamy też przewagę liczebną.
- Liczebność to nie wszystko, Sideways - powiedział Megatron, odwracając się i zmierzając ku platformie, wciąż spozierając na szarego robota. - Liczy się też strategia. A jej póki co nam brakuje.
- Jednak zauważ, Panie - zwrócił uwagę Sideways, wstając i podążając za swoim przywódcą - że Autoboty nie wiedzą, jakie mamy zamiary. Ani, czy w ogóle coś planujemy.
- Tak, niewiedza Autobotów od lat pomagała nam wygrywać wszelkie starcia, lecz tym razem może nam ona nie wystarczyć. Ale, jak zauważyłeś - dodał Megatron, odwracając się do Sidewaysa i uśmiechając podstępnie - wciąż mamy element zaskoczenia.
- I właśnie dlatego, mój Panie - odparł Sideways, również uśmiechając się złowieszczo -  proponuję powysyłać wiele kilkuosobowych oddziałów żołnierzy na Ziemię i porozstawiać ich tak, by otoczyli to przeklęte miasto. A gdy już..
- Nie to miałem na myśli, Sideways - przerwał Megatron, wkraczając na platformę.
- Ale..
- Miałem na myśli to, że już zbyt długo czekamy. Zbyt długo dryfujemy w kosmosie, oczekując rozwoju wypadków.
Megatron zatrzymał się przed olbrzymią szybą, po czym splótł ręce za plecami. Sideways także wkroczył na platformę, a następnie postąpił kilka kroków i stanął obok żelaznego tronu.
- Nadszedł czas, abyśmy sami stali się przyczyną ich rozwoju. Soundwave!
Robot z dziwnymi panelami na plecach, stojący przy jednym z komputerów po prawej stronie, odwrócił się. Jego wygląd z przodu różnił się od tego, co było widoczne z tyłu - choć elementy na torsie, nogach i rękach były głównie w kolorach jasnoszarym i niebieskim, tu i ówdzie znajdowały się również te w kolorze czerwonym. Na klatce piersiowej i udach posiadał kilka niewielkich, błękitnych części, jego głowa zaś była szara, a pod oczami miała ciemniejsze elementy. Wzrostem niemal dorównywał Sidewaysowi. Spojrzał na swojego władcę, a kiedy to uczynił, Megatron nieznacznie obrócił głowę w bok i, obserwując go kątem oka, powiedział:
- Namierz Układ Słoneczny - po chwili znów skierował swój wzrok na szybę. - Ruszamy na Ziemię.
Sideways spojrzał się na przywódcę z niedowierzaniem.
- Soundwave przyjął, Panie - odpowiedział beznamiętnym, dość robotycznym głosem Decepticon z panelami na plecach, a następnie odwrócił się do komputera.
- Ale, Panie.. - zaczął zaskoczony Sideways. - Czy zdajesz sobie sprawę, jak wiele energii nas to będzie kosztować? Prawie cały energon, którym dysponujemy, zostanie wyczerpany w ciągu kilkunastu sekund! W końcu przenosimy się na drugi koniec galaktyki!
Megatron odwrócił się w jego stronę.
- Dzięki złożom, znajdującym się na Ziemi, szybko uzupełnimy jego zapasy, a nawet zyskamy więcej, niż mieliśmy przedtem. Jak zatem widzisz, przyniesie nam to więcej korzyści niż szkód.
- Wątpię - rozległ się nagle wyższy głos, dochodzący gdzieś z boku.
Cała trójka spojrzała w miejsce, z którego owy głos dochodził i ujrzała, jak zza włazu, znajdującego się w ścianie po lewej stronie platformy, wyłania się duży, ciemnoszary Decepticon o smukłych nogach. Również żołnierz, stojący przy niewielkim komputerze tuż pod szybą, przerwał pracę i obejrzał się, najwyraźniej ciekaw, kto wszedł do sali. Właz zamknął się, a robot, który przez niego przeszedł, skierował się ku Megatronowi. Miał dość osobliwy wygląd - smukłe kończyny, zakończone równie smukłymi palcami, odrobinę kontrastowały z szerszym tułowiem. Na barkach i udach posiadał płyty, pokryte dziwnymi, czarnymi symbolami. Do pleców przymocowane miał dwie kolejne, w kształcie nieforemnego trójkąta. Okrągła głowa zaś była ozdobiona szarymi elementami i krótkimi wyrostkami na górze. Ale nawet pomimo osobliwego wyglądu Sideways wiedział, że trzeba się z nim liczyć. W końcu ten dziwny Decepticon zajmował we frakcji o wiele ważniejszą pozycję, niż on.
Wysoki robot szedł w stronę Megatrona, rozwijając swoją myśl:
- Wątpię, by dało nam to większe korzyści. Zważywszy na fakt, że nie wiemy nawet, ile energonu jest na tej planecie.
Jego ton był dość ignorancki i zniecierpliwiony. Zdawało się, iż owe zniecierpliwienie dało się słyszeć w każdym słowie. Ton ten na swój sposób irytował. Tak jak cała osoba tego, który się nim posługiwał. Sideways jednak musiał go znosić. Nigdy go nie lubił i nie sądził, by to się zmieniło. Ale musiał go znosić.
- Starscream.. - westchnął Megatron. - Jak zwykle wychodzisz z założenia, że nie należy podejmować ryzyka.
- Z całym szacunkiem, Lordzie Megatronie - Starscream stanął przed swym przywódcą i uklęknął - ale ryzyko czasami prowadzi do porażki. A nie można pozwolić, by potężna armia Decepticonów została pokonana jedynie z powodu braku energonu, wywołanego niepotrzebną teleportacją - dodał, wstając.
- Jak na mojego zastępcę, jesteś wyjątkowo krótkowzroczny. Skąd masz pewność, że na Ziemi nie ma go zbyt wiele?
- Biorąc pod uwagę, że na dotychczas badanych przez nas planetach nie było nic poza niewielkimi skupiskami kryształów, nie sądzę, by na Ziemi występowały w większej ilości.
Megatron przeszył generała lodowatym wzrokiem.
- Miej na uwadze jednak to, że Autoboty tam są. A skoro one mogą tam przetrwać, to oznacza, że na pewno jest tam więcej energonu, niż na globach pokroju Velocitronu.
- Ale Autoboty są kolejnym powodem, dla którego nie powinniśmy tam ruszać. Nie wiemy nawet, ile ich tam jest.
- Nie spotkaliśmy ich dużo - wtrącił się Sideways. - Wydaje mi się, że jest ich nie więcej, niż sześć.
- A zatem ich niewielka liczebność to jeszcze jeden powód, byśmy się tam znaleźli, Starscream - oznajmił Megatron. - Czy tego chcesz, czy nie, przenosimy się na Ziemię.
- Sugerowałbym, abyśmy użyli mostu kosmicznego - odparł Starscream.
- Ta technologia już dawno zaginęła - jakkolwiek by nie była użyteczna, nie mamy żadnych danych na jej temat. Więc lepiej o tym zapomnij.
- Ale bez względu na to, co zdecydujesz, zapamiętaj moją radę, Panie.
- A czemu miałbym się do niej stosować?
- Uczę się na błędach, dlatego sądzę, że lepiej będzie, jeśli zrezygnujesz z tego pomysłu.
- Więc ucz się na błędach, odchodząc i pozwalając mi wcielić go w życie.
Starscream położył rękę na klatce piersiowej i skłonił się nieco.
- Jak sobie życzysz, Lordzie Megatronie.
Wyprostował się, po czym odwrócił i splótł ręce za plecami. Kiedy szedł w stronę włazu, żołnierz stojący przy szybie spojrzał się na niego, a zastępca Megatrona obdarzył go wściekłym spojrzeniem. Żołnierz natychmiast skierował swój wzrok w stronę monitora. Gdy Starscream przechodził przez wyjście, jego lider rzekł do Soundwave'a:
- Ustal współrzędne Ziemi i przenieś nas na jej orbitę.
Sideways obserwował oddalającego się Starscreama. Jakikolwiek by nie był zastępca władcy Decepticonów, wiedział jedno - zawsze cechowała go chytrość. Zawsze planował coś bez wiedzy innych. Uznał, że tym razem nie jest inaczej. I nie mylił się - gdy tylko Starscream stanął po drugiej stronie, a właz za nim się zamknął, spojrzał na niego, albo raczej na Megatrona, kątem oka i wymruczał do siebie:
- Krótkowzroczny, tak? Jeszcze zobaczymy...
Odwrócił się i z wściekłą miną ruszył w głąb rozciągającego się przed nim korytarza.

piątek, 24 marca 2017

"More Than Meets the Eye, Część 3" - fragment I

Dawno już nie było prozy, więc pora do niej wrócić. I będzie to powrót podwójny, jako, że chcę Wam zaprezentować trzecią i ostatnią już część opowiadania Transformers: Universe. Ten odcinek jest najdłuższy, w związku z czym będę go musiał podzielić na co najmniej kilka fragmentów. Poniżej zamieszczam pierwszy, dość kluczowy w kontekście całej historii. Enjoy!

MORE THAN MEETS THE EYE, CZĘŚĆ 3 (fragment I)

Jack i Carly jeszcze przez długi czas zastanawiali się, czy podjęli dobrą decyzję. Choć robot wydawał się do nich nastawiony przyjaźnie, nie do końca mu ufali - nie wiedzieli, dokąd ich zabierze, ani kim są jego pobratymcy. Jedno wiedzieli na pewno - cokolwiek miało się wkrótce stać, było nieuniknione. Nieuniknione, gdyż właśnie jechali srebrnym Pontiaciem przez olbrzymi kanion w bliżej nieznanym im kierunku. Oboje milczeli. Atmosfera wewnątrz pojazdu była dość napięta. W nastolatkach kotłowały się różne emocje - zdenerwowanie i niepokój mieszały się z podnieceniem.  Intrygowało ich, co zastaną, gdy dotrą do celu podróży - a pewne oznaki wskazywały na to, że zmierzają do miejsca, gdzie nic im nie zagrozi. Niczego jednak nie mogli być pewni.
Jedynym, co mogło utwierdzić ich w domysłach, był srebrny samochód. Mogli go wypytać, dokąd jadą i co znajdą na miejscu, ale tego nie zrobili. Obojga zbyt przytłaczały emocje, by którekolwiek z nich mogło cokolwiek powiedzieć. Postanowili się zatem rozejrzeć, aby lepiej zaznajomić się z całkiem obcym dla nich terenem. Choć o kanionach Gór Skalistych słyszeli nie raz, to jeszcze nigdy nie mieli okazji ich zwiedzać czy przejeżdżać przez nie. A kanion, w którym obecnie się znajdowali, był czymś niezwykłym - jego zbocza wznosiły się tak wysoko, że, zdawało by się, sięgały chmur. Pokrywało je kilka szerokich, poziomów pasów, z których każdy miał inny kolor. Przez niektóre zaś przebiegały, w zależności od rodzaju skały, jasne lub ciemne linie. Widok ten napawał nastolatków zachwytem, a także budził podziw dla matki natury, za stworzenie czegoś tak imponującego, a jednocześnie tak pięknego. Niższa część wąwozu nie była już jednak niczym szczególnym - jedynie jałową równiną, z której tu i ówdzie wypiętrzały się niewielkie skały i rosły niemal bezlistne krzewy. Krajobraz ten ciągnął się przez kilka kilometrów, dlatego po pewnym czasie Jack i Carly przestali się nim interesować i skupili swój wzrok na rozciągającej się przed nimi drodze. Siedzieli spięci w fotelach i czekali na koniec tej dziwnej przejażdżki.
Po około kilkunastu minutach drogę zagrodziło im ogromne, pnące się w górę zbocze. Było tak wysokie, że nastolatkom wydawało się, że im bardziej się do niego zbliżają, tym staje się ono większe. Skała dawała wielki cień, przez co odnosili wrażenie, że rzuca wyzwanie wszystkim, którzy patrzyli na nią z dołu. Kilkadziesiąt metrów przed nią droga rozchodziła się na boki. Byli pewni, że Pontiac zwyczajnie skręci w którąś z odnóg. Lecz gdy samochód docierał już do zakrętu, Jack i Carly spostrzegli, że pojazd ani odrobinę nie zwalnia. Mieli nadzieję, że zrobi to w ostatniej chwili - w końcu był zdolny do gwałtowniejszych skrętów. Jednak auto cały czas jechało przed siebie. Kiedy wyjechało poza asfalt, nastolatkowie z przerażeniem zrozumieli, że zmierza wprost ku skale. Krzyknęli. Nie bali się już jednak w takim stopniu, jak podczas pierwszej jazdy w srebrnym samochodzie. Pomimo, że wyglądało na to, iż robot ich oszukał i zamierza zaraz zabić, to podświadomość mówiła im zupełnie co innego - kazała im mu zaufać. I rzeczywiście, gdy Pontiaca dzieliła od skalnej ściany niewielka odległość, ta nagle rozstąpiła się. Następnie zaczęła się rozszerzać, a gdy nastolatkowie spojrzeli przez powstającą między jej połówkami szczelinę, dostrzegli kolejną, przypominającą metalowy właz. Gdy i właz zaczął się rozsuwać, Jack wychylił się przez okno samochodu, by zobaczyć, co się za nim kryje. Już w kilka chwil później niemal całkowicie się rozstąpił, odsłaniając pokaźnych rozmiarów przejście. Pontiac wjechał do środka, a kiedy to uczynił, ściana za nim zaczęła się z powrotem zamykać. Chłopak, wciąż wychylając się z auta, podziwiał teraz tunel o wysokim sklepieniu, wyłożony wielkimi betonowymi płytami. Jego rozmiary były imponujące - Jack ocenił, że bez żadnego problemu mogłaby tu wjechać ciężarówka. Wzdłuż jego ścian rozwieszono lampy, których światło przenikało ciemności tunelu. Długiego tunelu. Musiał się on jednak gdzieś kończyć, a nastolatkowie zastanawiali się, co ujrzą po jego drugiej stronie. Nie byli pewni, czego mieli się spodziewać - a brali pod uwagę wiele możliwości, również i te najbardziej absurdalne. Minęło parę chwil, nim samochód zaczął zwalniać, a Jack i Carly domyślili się, że zbliżają się do końca. Wówczas ujrzeli światło, bijące z dalszej części tunelu. Niedługo potem dotarli wreszcie do wielkiego przejścia, przy którym samochód jeszcze bardziej zmniejszył prędkość. Przejechali przez nie, a następnie wkroczyli w krąg światła intensywniejszego od tego padającego z lamp w korytarzu i ujrzeli coś, co w zupełności ich zdumiało.
Ujrzeli bazę. Olbrzymią, sięgającą wiele metrów wrzesz i wzwyż bazę. Bazę, która, zdawałoby się, mogłaby pomieścić wiele robotów takich jak ten zmieniający się w Pontiaca. Jej ogrom nie był jednak jedyną rzeczą, która zdziwiła nastolatków. Znajdowało się w niej bowiem mnóstwo urządzeń o dziwnych kształtach i przeróżnych rozmiarach. Część z nich umieszczono na środku, gdzie stało również kilka wielkich komputerów, resztę przy skalnych ścianach bazy. W ścianach zaś wydrążonych było kilka tuneli, sięgających w głąb zbocza. Kiedy srebrny samochód podjeżdżał do wysokiego panelu pośrodku monstrualnej jaskini, Jack i Carly rozglądali się na wszystkie strony, podziwiając zapierający dech w piersiach widok. Carly spojrzała nagle gdzieś w bok i zauważyła coś, co szczególnie przykuło jej uwagę - żółtego, wysokiego na parę metrów robota, który z zaciekawieniem patrzył w jej stronę. W tym samym czasie Jack sięgnął wzrokiem przed siebie i spostrzegł kolejnego, znacznie większego i czarnego, zmierzającego ku Pontiacowi. Chwilę później pojazd zatrzymał się i chłopak wsunął głowę do jego wnętrza. Drzwi auta otworzyły się, a wówczas nastolatkowie wysiedli z samochodu i postąpili kilka niepewnych kroków w przód. Przez następnych parę sekund wlepiali oczy w to, co znajdowało się w części sali pomiędzy komputerami i wejściem jednego z tuneli po lewej. Wlepiali oczy w pięć zupełnie różnych, również patrzących na nich, robotów. Każdy z nich był inny - każdy różnił się wielkością, kolorem czy nawet wyglądem. Ale wszystkie łączyło jedno - bez względu na rozmiar, górowały nad nastolatkami. Jack i Carly oniemieli z wrażenia. Przez dłuższy moment stali jak wryci, gdy nagle Pontiac za nimi przemienił się, po czym oznajmił:
- No, to jesteśmy.
- A więc to oni - skwitował jakiś biały robot z grzebieniem, stojący przy jednym z wielkich komputerów.
- Tak. Ciężko mi było ich przekonać, ale w końcu się udało.
- Dziwni ci ludzie - stwierdził inny, ten czarny, o mocnym głosie, zbliżając się nieznacznie do niedawno przybyłej trójki. - Strasznie uparci...
- Upór ma swoje dobre strony, Ironhide - rozbrzmiał nagle niski, donośny głos.
Wszystkie roboty jak jeden mąż spojrzały w stronę tunelu po lewej. Jack i Carly również się odwrócili, po czym zamarli z wrażenia. Szedł ku nim monstrualny, wysoki na co najmniej kilkanaście metrów mechaniczny kolos. O dziwo dosyć rozmaicie ubarwiony kolos - jego części były przede wszystkim w kolorze niebieskim, jednak na rękach, oraz gdzieniegdzie na nogach i klatce piersiowej występowała czerwień, a tu i ówdzie można było dostrzec połyskujące srebro. Nastolatkowie z rozdziawionymi ustami patrzyli, jak olbrzym zmierza ku nim, stawiając stopy coraz ostrożniej w miarę zbliżania się do nich. Przy każdym jego kroku roznosił się łoskot i lekko drgała ziemia. Z każdym krokiem również drgania odrobinę nasilały się. Ogromny robot stanął wreszcie przed nastolatkami, a gdy po raz ostatni postawił stopę, podłoga zatrzęsła się tak, że oboje zachwiali się. Kiedy udało im się odzyskać równowagę, spojrzeli w górę, chcąc dostrzec oczy giganta. A nie było to łatwe, gdyż stali niemal pod nim. W bazie na chwilę zapanowała cisza.
- Witajcie w bazie Autobotów, przyjaciele - przemówił nagle uroczystym tonem wielki robot. Jego niski, ale jednocześnie ciepły głos roznosił się delikatnym echem po wnętrzu jaskini.
Nastolatkowie stali w osłupieniu. Nie byli w stanie wydukać choćby słowa. Po pewnym czasie Jack wydobył z siebie w końcu głos i wymamrotał:
- Autoboty?
Olbrzym pochylił się ku nim, klękając na prawe kolano i opierając dłonie o podłogę. Jack i Carly cofnęli się z wrażenia. Choć nie wiedzieli dlaczego, odezwał się w nich niepokój, który sprawił, że mieli ochotę rzucić się do ucieczki. Uspokoiło ich jednak spojrzenie giganta - w jarzących się na niebiesko oczach było coś tajemniczego - dziwny, nieprzenikniony spokój, który sprawił, że poczuli się błogo. W oczach tych iskrzyła się także nieodparta ciekawość.
- Autonomiczne roboty z planety Cybertron. Znane również jako Autoboty - dodał kolos.
Gdy przemawiał, obracał naprzemiennie swoją głowę to w stronę dziewczyny, to w stronę chłopaka. Przy okazji oboje mogli się jej przyjrzeć - srebrną twarz okalało mnóstwo niebieskich elementów, z których największy, przypominający sporą wypustkę, osadzony był na czole. Pod wypustką znajdowała się mała szarawa część, rozchodząca się w kształcie litery "Y" i sięgająca aż za tył głowy. Z boków przymocowane były dwa dziwne wyrostki, które ciągnęły się aż do jej czubka i wystawały ponad nim, niczym rogi.
- Dobra.. - zaczął z zakłopotaniem w głosie Jack. - A wy to...
- Jesteśmy mechanicznymi organizmami pochodzącymi z odległej części galaktyki. - wyjaśnił olbrzym, a inne roboty wpatrywały się w niego jak zahipnotyzowane. - Przybyliśmy na Ziemię ze względu na brak odpowiednich warunków do życia na naszej planecie.
Nagle parę spraw stało się jasnych dla chłopaka. Teraz wiedział już, dlaczego roboty potrafiły się zmieniać w pojazdy i rozmawiać jak w pełni rozumne istoty - pochodziły z kosmosu. Fakt ten przez chwilę nie mógł dotrzeć do Jacka. Nie był w stanie uwierzyć, że właśnie rozmawia z przedstawicielem obcej rasy.
- Na Cybertronie, tak? - zapytała Carly.
- Tak - gigant uniósł głowę, po czym powiedział rozmarzonym głosem: - Na naszym ojczystym, niegdyś wspaniałym globie.
- Ale co się stało, że wasza planeta przestała się nadawać do życia? - spytał z zaciekawieniem Jack.
- Jej powierzchnia została zniszczona w wyniku trwającej tysiąclecia wojny - wojny pomiędzy nami, a Decepticonami.
- Hę?
- Kojarzycie tego wrednego draba, który nas dzisiaj rano chciał załatwić? - zagadnął robot zmieniający się w Pontiaca.
- No.. - zająkał się czarnowłosy chłopak.
- Przybyliście na naszą planetę - zastanowiła się Carly - i co tu robicie?
- Oprócz przebywania w tej bazie i wykorzystywania jej jako azyl, za pozwoleniem Rządu Stanów Zjednoczonych, chronimy także ludzi przed krzywdzeniem siebie samych - olbrzym położył lewą rękę na swojej klatce piersiowej, po czym dodał: - Ja nazywam się Optimus Prime. Jestem przywódcą Autobotów - następnie wskazał na srebrnego bota będącego obok nastolatków - Jazza już poznaliście.
Robot nazwany Jazzem na dźwięk swojego imienia skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się zawadiacko. Tymczasem bot zwany Optimusem wskazał  ręką dwa kolejne Autoboty, z których jeden stał tuż za Jazzem, a drugi nieco bliżej komputerów:
- A to są Bumblebee.. Wheeljack..
Pierwszy był tym, którego na początku zauważyła Carly - średniej wielkości żółtym robotem, z którego pleców wystawały panele, przywodzące na myśl skrzydła motyla. Wheeljack zaś był białym Autobotem z dziwnym grzebieniem, stojącym przy wielkim panelu z przełącznikami. Optimus wskazywał na kolejnych członków grupy i wymieniał ich imiona - czarny, barczysty robot o nieco spiczastej głowie z dwoma rogami po bokach, jak dowiedzieli się wcześniej, nosił imię Ironhide, kolejny, niebieski, o zdecydowanie bardziej kobiecych kształtach i rysach twarzy nazywał się Arcee, ostatni zaś, zielono-biały z dużymi naramiennikami, miał na imię Skyhammer. Jacka i Carly dziwiły tak niezwykłe i nietypowe imiona. Mogli by rzec, że były to imiona wręcz kosmiczne.
- Zaraz, zaraz, a gdzie jest.. - zaczął Jazz, kiedy nagle przerwał mu huk, dochodzący gdzieś z góry.
Wszyscy w bazie spojrzeli w stronę sklepienia w tej samej chwili i ujrzeli pokaźnych rozmiarów, ciemnobrązowy samolot. Przeleciał on przez spory otwór w suficie, a ten zamknął się tuż za nim. Huk spowodowany był dźwiękiem silników potężnego pojazdu. Samolot zniżał się powoli, a gdy już wisiał kilka metrów nad ziemią, zaczął się rozkładać. Stopniowo tył pojazdu zaczął formować nogi i tułów, a gdy mechaniczna masa wstała, elementy z boków utworzyły ręce, a u samej góry korpusu wyrosła głowa. Lewa noga postąpiła krok naprzód i wówczas wszyscy ujrzeli kolejnego robota - niewiele niższego od Optimusa, brązowego Autobota z wielkimi panelami na klatce piersiowej i o trójkątnej głowie.
- Wow - szepnął Jack. Był pod wrażeniem, że coś tak ogromnego może się przetransformować. Carly najwyraźniej również podzielała jego zdanie, gdyż pokiwała głową z uśmiechem pełnym podziwu.
- Wróciłem - oznajmił radośnie wysokim głosem przybysz. - Coś mnie ominęło?
- Rozmawialiśmy z naszymi nowymi przyjaciółmi - odpowiedział Optimus.
Na twarzy robota zmieniającego się w samolot pojawiło się zdziwienie. Spojrzał w dół i dostrzegł dwie, drobne sylwetki, stojącego pośrodku koła, które tworzyli jego towarzysze. Schylił się i zapytał, patrząc na nastolatków z podejrzeniem:
- Kim wy niby jesteście?
Jacka i Carly zdziwił wygląd nowoprzybyłego - różnił się on znacząco od reszty Autobotów. Jego twarz miała nietypowo ostre rysy, jednak uwagę obojga najbardziej zwrócił inny szczegół - czerwone oczy. Takie, które miał ścigający ich Decepticon. Skoro jednak ten robot był tu, w bazie, nie mógł być po stronie wroga. Przestali się więc nad tym zastanawiać.
- Ci nastolatkowie byli ścigani przez jednego z Decepticonów, Jetfire - raz jeszcze odpowiedział Optimus. - Dlatego ich tu sprowadziliśmy.
- Czego te... Decepticony chciały od nas? - spytał Jack.
- Decepticony to nasi odwieczni wrogowie - walczymy z nimi, odkąd tylko sięga nasza pamięć. Nie słyszeliśmy o nich już od dłuższego czasu, a wieść o tym, że zaczęli z nieznanych nam powodów przybywać pojedynczo na Ziemię, bardzo nas zaniepokoiła - Jack spostrzegł, że okrągłe elementy, znajdujące się tuż pod wyrostkami na głowie Optimusa, co pewien czas obracają się to w przód, to w tył. - Obawiamy się, że mają wobec tej planety większe plany - mogą przybyć całą armią i, co gorsza, przeprowadzić inwazję.
- A wtedy nawet my możemy ich nie pokonać - dodał Wheeljack.
- Ponieważ wy niedawno zetknęliście się z nimi, uznaliśmy, że wasze życie może być zagrożone. Dlatego kazaliśmy Jazz'owi was tutaj przyprowadzić. Woleliśmy uświadomić was o wrogu zanim zacząłby on stwarzać poważniejsze zagrożenie.
- Czego one mogą szukać na Ziemi? - zapytała Carly.
- Tego nie wiemy. Nie łatwo rozgryźć Decepticony, a historia uczy nas, że jeśli zrobi się to zbyt późno, skutki mogą być opłakane.
W głosie Optimusa zabrzmiała nuta niepokoju.

sobota, 18 marca 2017

"Fire In Her Eyes"

Ostatnio zorientowałem się, że mam zapisanych na komputerze jeszcze kilka piosenek, które warto byłoby pokazać. Oto jedna z nich - Fire In Her Eyes, którą swego czasu napisałem... dla pewnej koleżanki ze studiów. Pod spodem oczywiście jej tłumaczenie. Enjoy!

Fire In Her Eyes

One moment,
One look to the side,
And I'm just staring,
'Cause she's got a twinkle in her eye.

It's something in her face,
It's something in her mouth,
There is something in her,
That makes me poke around.

Oh, she's a girl, that can't be missed. 
Oh, I could do everything to get a kiss.
I'm waiting for her sign,
So I can get closer,
I want to feel her touch,
So I can meet a wonder.
Oh, but do she really see me?
Yes - I've seen the look she gave me.
Yeah, she walked past me twice,
And when she's turning, I see the fire in her eyes.

Another day had passed,
On looking at her in the class.
In my head there is a mess,
And what she's thinking I can only guess.

How long will it last?
How long will it take,
To get her attention, 
Without any mistake?

Oh, she's a girl, that can't be missed. 
Oh, I could do everything to get a kiss.
I'm waiting for her sign,
So I can get closer,
I want to feel her touch,
So I can meet a wonder.
Oh, but do she really see me?
Yes - I've seen the look she gave me.
Yeah, she walked past me twice,
And when she's turning, I see the fire in her eyes.

We've finally met,
Oh, I can't believe!
Oh, when she's smiling,
I feel a big relief.

I love her shiny hair, 
I love her pretty eyes,
But her words hold some secret,
And when I'm asking what it is she's saying: "bye, bye".

Oh, she's a girl, that can't be missed. 
Oh, I could do everything to get a kiss.
I'm waiting for her sign,
So I can get closer,
I want to feel her touch,
So I can meet a wonder.
Oh, but do she really see me?
Yes - I've seen the look she gave me.
Yeah, she walked past me twice,
And when she's turning, I see the fire in her eyes.

Yeah, when she's leaving,
I'm starting to talk about next meeting,
And all I can see, when she's turning...
Oh, her eyes are burning!

***

Jedna chwila,
Jedno spojrzenie w bok,
Potem się gapię,
Bo ona ma w oku błysk.

To coś w jej twarzy,
To coś w jej ustach,
Ona ma coś w sobie,
Co sprawia, że wciąż krążę wokół niej.

Oh, ona jest dziewczyną, której nie można zapomnieć.
Oh, zrobiłbym wszystko, by mnie pocałowała.
Czekam na jej znak,
Żebym mógł podejść bliżej,
Chciałbym poczuć jej dotyk,
Żeby doznać cudu.
Oh, ale czy ona mnie w ogóle widzi?
Tak - wychwyciłem jej spojrzenie.
Tak, przeszła obok mnie dwa razy,
I kiedy się odwraca, widzę ogień w jej oczach.

Kolejny dzień minął,
Na wpatrywaniu się w nią w klasie.
W swojej głowie mam bałagan,
A co ona myśli, mogę tylko przypuszczać.

Jak długo to jeszcze potrwa?
Jak długo to zajmie,
By przyciągnąć jej uwagę,
Nie popełniając przy tym błędu?

Oh, ona jest dziewczyną, której nie można zapomnieć.
Oh, zrobiłbym wszystko, by mnie pocałowała.
Czekam na jej znak,
Żebym mógł podejść bliżej,
Chciałbym poczuć jej dotyk,
Żeby doznać cudu.
Oh, ale czy ona mnie w ogóle widzi?
Tak - wychwyciłem jej spojrzenie.
Tak, przeszła obok mnie dwa razy,
I kiedy się odwraca, widzę ogień w jej oczach.

Nareszcie się spotkaliśmy,
Oh, nie mogę w to uwierzyć!
Oh, kiedy ona się uśmiecha,
Czuję wielką ulgę.

Kocham jej lśniące włosy,
Kocham jej piękne oczy,
Lecz w jej słowach tkwi tajemnica,
A kiedy pytam, co nią jest, ona mówi: "Pa, pa".

Oh, ona jest dziewczyną, której nie można zapomnieć.
Oh, zrobiłbym wszystko, by mnie pocałowała.
Czekam na jej znak,
Żebym mógł podejść bliżej,
Chciałbym poczuć jej dotyk,
Żeby doznać cudu.
Oh, ale czy ona mnie w ogóle widzi?
Tak - wychwyciłem jej spojrzenie.
Tak, przeszła obok mnie dwa razy,
I kiedy się odwraca, widzę ogień w jej oczach.

Tak, kiedy wychodzi,
Zaczynam mówić o następnym spotkaniu,
A wszystko, co widzę, gdy się odwraca...
Oh, jej oczy płoną!

poniedziałek, 13 marca 2017

Limeryk

Witajcie. Dzisiaj będzie krótko, a to za sprawą "długości" tekstu, który chcę Wam dzisiaj pokazać. Cóż - nie wszystkie wiersze, które napisałem, nadają się do publikacji, ale udało mi się wygrzebać jeden szczególnie warty uwagi. Co ciekawe, nie napisałem go wcale dla siebie, a dla pilnie potrzebującego pomocy w pracy domowej kolegi. Nie zmienia to faktu, że nie jest zrobiony na odczep się, bo choć opowiada o życiu, to myślę, że ujmuje jego istotę w niebanalny sposób ;) Enjoy!

Limeryk

Wstałem dziś lewą nogą - 
Tak zacząłem iść tą drogą.
Jaką drogą, powiadacie?
Drogą życia - wy ją dobrze znacie.
Tylko wytrwali iść tą ścieżką mogą.

wtorek, 7 marca 2017

"Mobile Phone"

Ostatnio było dużo prozy, więc czas na coś zgoła odmiennego - tekst piosenki. Do tej pory pokazałem Wam tylko jeden i to z czasów gimnazjum, dlatego teraz chciałbym zaprezentować Wam kolejny, napisany w trakcie pierwszego roku studiów i w dodatku pod wpływem bolesnego dla mnie wydarzenia. Jakiego? To spróbujcie wydedukować sami ;) Poniżej zamieszczam również wersję dla tych, którzy angielskiego za dobrze nie rozumieją. Enjoy!

Mobile Phone 

There was a time, when you're seeing me everyday,
There was a time, when we were playing and crying together,
There was a time, when you're calling for my help,
There was a time, when you gave me good advice,
But someday you have said,
That you will leave me forever...

You will leave me forever...

You've made your choice, and you've left our little town,
You didn't know, that your life will turn upside down,
You've just gone at the end of the world,
You've just wanted to be your fate's lord.

And our friendship - what about it?
Everything I knew was around it.
The most important to me,
Is the bond that you do not see.
Tell me - what matters to you,
If not all the things that we've been through?
Tell me - what happened to you,
If you can't even pick up your mobile phone?

It is a time, when you decides on your own,
It is a time, when there's nothing you don't know,
It is a time, when you are thinking like a man,
It is a time, when other people are damned.
And finally it is a time, that you can tell,
That our bond wasn't the thing you've searched for.

Wasn't the thing you've searched for...

But there's something else, that you won't admit - 
You're doubting, that's the thing!
Even if I can't see you all the time,
I know, that there's a warmth in your hearth!

And our friendship - what about it?
Everything I knew was around it.
The most important to me, 
Is the bond that you've just started to see.
Tell me - did it matter to you?
All the things that we've been through?
Tell me - what happens to you, 
If you hesitate to pick up your mobile phone?

There will be a time, when you will sit and think about it,
There will be a time, when you will have to find it,
There will be a time, when you will have to find peace,
There will be a time, when you will think "What's made all of this?"

"What's made all of this?"...

Then you will see how much you've lost,
And you will find out how much it cost.
After all these years you will realize,
That our friendship will have to rise!

And our friendship - what about it?
Yeah, I think you'll go back to find it!
The most important to you,
will be the bond that you have broken!
But I know - it matters to you,
All the things that we've been through!
And I hope, that someday, my friend,
You will pick up your mobile phone...

But I know - it matters to you,
All the things that we've been through!
And I hope, that someday, my friend,
You will pick up your mobile phone...

Your mobile phone...

***

Był taki czas, kiedy widywałeś mnie codzień, 
Był taki czas, kiedy bawiliśmy się i płakaliśmy razem,
Był taki czas, kiedy prosiłeś o moją pomoc,
Był taki czas, kiedy Ty dałeś mi dobrą radę,
Ale któregoś dnia powiedziałeś,
Że porzucisz mnie na zawsze...

Że porzucisz mnie na zawsze...

Dokonałeś wyboru i opuściłeś nasze małe miasto,
Nie miałeś pojęcia, że Twoje życie wywróci się do góry nogami,
Po prostu odszedłeś na koniec świata,
Po prostu chciałeś być panem swego losu.

A nasza przyjaźń - co z nią?
Wszystko, co znałem kręciło się wokół niej.
Najważniejsza dla mnie,
jest więź, której Ty nie dostrzegasz.
Powiedz mi - co dla Ciebe jest ważne,
jeśli nie to wszystko, przez co przeszliśmy?
Powiedz mi - co się z Tobą stało,
Że nawet nie jesteś w stanie odebrać swojego telefonu?

To jest ten czas, kiedy odpowiadasz sam za siebie,
To jest ten czas, kiedy nie ma niczego, czego byś nie wiedział,
To jest ten czas, kiedy myślisz jak mężczyzna,
To jest ten czas, kiedy inni ludzie są przeklęci.
I wreszcie jest to czas, kiedy możesz powiedzieć,
Że nasza więź nie była tym, czego szukałeś...

Że nasza więź nie była tym, czego szukałeś...

Ale jest jeszcze coś, czego nie przyznasz - 
wątpisz i to jest to!
Nawet jeśli nie mogę Cię widzieć przez cały czas,
Wiem, że masz ciepło w swoim sercu!

A nasza przyjaźń - co z nią?
Wszystko, co znałem kręciło się wokół niej.
Najważniejsza dla mnie,
jest więź, którą Ty wreszcie zacząłeś dostrzegać.
Powiedz mi - czy to jest dla Ciebie ważne?
Wszystko, przez co przeszliśmy?
Powiedz mi - co się z Tobą dzieje,
Że wahasz się, czy odebrać swój telefon?

Nadejdzie taki czas, kiedy usiądziesz i pomyślisz o tym,
Nadejdzie taki czas, kiedy będziesz musiał to znaleźć,
Nadejdzie taki czas, kiedy będziesz musiał odnaleźć spokój,
Nadejdzie taki czas, kiedy pomyślisz: "Przez co to wszystko"?

Pomyślisz: "Przez co to wszystko"?

Wtedy przekonasz się, jak dużo straciłeś,
I dowiesz się, jak dużo to kosztowało.
Po tych wszystkich latach zrozumiesz,
Że nasza przyjaźń musi znów powstać!

A nasza przyjaźń - co z nią?
Tak, myślę, że wrócisz, żeby ją odnaleźć!
Najważniejsza dla Ciebie,
stanie się ta więź, którą Ty rozbiłeś!
Ale ja wiem - to jest dla Ciebie ważne,
Wszystko, przez co przeszliśmy!
I mam nadzieję, że pewnego dnia, mój przyjacielu,
Odbierzesz swój telefon... 

Ale ja wiem - to jest dla Ciebie ważne,
Wszystko, przez co przeszliśmy!
I mam nadzieję, że pewnego dnia, mój przyjacielu,
Odbierzesz swój telefon...


Odbierzesz swój telefon...

czwartek, 2 marca 2017

Myślicielem jestem...

Jestem ciekaw, ile z Was czytało mój opis... Otóż bardziej dociekliwi czytelnicy wiedzą, że jestem nie tylko pisarzem, ale także myślicielem. Lubię dogłębnie analizować to, co mnie otacza, a choć zwykle, jak dobrze wiecie, rozpisuję się na temat poszczególnych wniosków, to czasem wolę je zawrzeć w jednym lub dwóch krótkich zdaniach. Tak jest - w drodze swoich kontemplacji stworzyłem kilka sentencji, które w dość precyzyjny sposób ujmują niektóre z moich głębszych myśli. Jednak dopiero teraz uznałem, że warto, by kilka z nich ujrzało światło dzienne. Poniżej umieszczam zatem jeden z tych aforyzmów - osobiście mój ulubiony:

Światło dnia nie zawsze ujawnia wszystkie sekrety. Czasem nawet wręcz przeciwnie - skrywa je jeszcze bardziej.