sobota, 25 lutego 2017

"More Then Meets the Eye, Część 2" - fragment II

Czas na kolejny fragment drugiego odcinka Transformers: Universe. W tej części bohaterowie podejmują decyzję, która może zaważyć o ich dalszej przyszłości. Enjoy!

MORE THAN MEETS THE EYE, CZĘŚĆ 2 (fragment II)

  W szkole średniej Colorado Springs rozbrzmiał dzwonek. Cisza, która po nim nastąpiła, nie trwała długo, gdyż już kilka chwil później z sal lekcyjnych zaczęli wylewać się uczniowie, pragnący jak najszybciej wrócić do domu. Towarzyszył temu niewyobrażalny hałas, brzmiący niczym jednoczesny start co najmniej dwóch promów kosmicznych. Nie wszystkim było jednak spieszno. Niektórzy uczniowie wciąż siedzieli w ławkach i kończyli przepisywanie notatki z tablicy, inni podchodzili do nauczycieli, by zapytać się o szczególne zagadnienia z omawianego na lekcji materiału, a jeszcze inni pakowali się wolniej od reszty, rozmyślając o czymś. Jack należał do tych ostatnich. Nie spieszył się, nie miał powodu - często zdarzało mu iść zaraz po szkole do kolegi czy do kina, o czym jego rodzice dobrze wiedzieli. Tym razem jednak brak pośpiechu nie był spowodowany ani jednym, ani drugim. Był spowodowany rozmyślaniem nad wydarzeniami, które miały miejsce dzisiaj rano. Wydarzeniami, o których chciał jak najszybciej zapomnieć. Nie mógł jednak pozbyć się wspomnień związanych z wielkimi robotami - w istocie były czymś, co wywarło na nim olbrzymie wrażenie - zarówno pozytywne, jak i negatywne. Pozytywne, bo wciąż ciężko mu było uwierzyć, że komuś udało się stworzyć taki, jak to określał, "cud techniki".  Lecz zetknięcie z robotami pozostawiło u niego mnóstwo negatywnych odczuć - wliczając w to przerażenie, jakie czuł podczas ucieczki przed szarym samochodem - owa ucieczka była wspomnieniem, które najbardziej pragnął usunąć z pamięci. Sprawiła ona, że dzisiejszy seans w kinie oglądał rozkojarzony, przez co musiał dość często pytać siedzącego obok kolegi, co działo się przed kilkoma minutami. Rozkojarzenie to przełożyło się również na wszystkie lekcje szkolne. Jakby tego było mało, co jakiś czas wzdrygał się i wygadywał dziwne rzeczy - na pierwszej choćby lekcji zapytany przez nauczycielkę o synonim słowa "mknąć", odpowiedział, wyrwany z zamyślenia:
- Uciekać przed autem, które próbuje cię zabić.
Po klasie rozniósł się śmiech, choć on sam nie miał pojęcia, dlaczego. Dopiero chwilę później zorientował się, co powiedział i natychmiast się poprawił, podając jako odpowiedź słowo "pędzić". W trakcie tego dnia miał jeszcze kilka takich wpadek. Nie przysporzyły mu one sympatii wśród innych, a wręcz przeciwnie - co jakiś czas ktoś zaczepiał go, gdy przechodził przez szkolny korytarz i pytał złośliwie o mordercze auta, czy roboty podwożące go do domu. Zazwyczaj ignorował te pytania i szedł dalej, jednak kiedy usłyszał, że pewien chłopak rozsiewa plotki o jego rzekomym pobycie w psychiatryku, dał upust złości, podchodząc do niego i uderzając go w twarz bez ostrzeżenia. Tamten zapytał, dlaczego to zrobił, lecz Jack tylko go zwyzywał i odszedł. Chłopak odnosił wrażenie, iż był to najgorszy dzień w jego życiu. Zawsze był jedną z najbardziej lubianych osób w klasie - dziś jednak czuł się, jakby nie miał w niej żadnych przyjaciół. Czuł się jak dziwak i odmieniec, z którego każdy szydził.
Nagle chłopak uświadomił sobie, że został sam w sali. Jedynie nauczycielka stała przy drzwiach i go wypraszała. Jack natychmiast skończył się pakować, po czym opuścił salę. Idąc przez korytarze, starał się nie myśleć o tym, co wydarzyło się rano, a przychodziło mu to z trudem. Również gdy wychodził ze szkoły i szedł wybrukowanym chodnikiem przez park, znajdujący się tuż przed budynkiem, ciężko mu było o tym zapomnieć. Zrezygnowany, usiadł na pobliskiej ławce, aby się wyciszyć. Nie było to jednak łatwe, gdyż dookoła panował hałas - wielu uczniów spotykało się pod fontanną, znajdującą się pośrodku placu lub pod drzewami, rozsianymi na całym jego terenie i gawędziło. Na dodatek słońce niemiłosiernie piekło, gdyż było późne popołudnie. Jack, pojmując, że nie ma tu zbyt wielkich szans na wyciszenie się, postanowił zrobić coś innego - poszukać kogoś, z kim mógłby porozmawiać - rzecz jasna kogoś spoza swojej klasy. Rozejrzał się. Już w odległości paru metrów od niego stała spora grupa osób - wiele z nich znał, lecz niestety z żadną nie zadawał się bliżej. Sięgnął wzrokiem nieco dalej i ujrzał niewielki zagajnik znajdujący się dość blisko drucianego płotu, którym ogrodzony był park. Siedziało pod nim kilku chłopaków, a wśród nich był ten, którego wcześniej zdzielił w twarz. Plotkarz nagle spojrzał w bok i po chwili zorientował się, że Jack na niego patrzy. Czarnowłosy chłopak natychmiast spojrzał w prawo, chcąc uniknąć niepotrzebnej konfrontacji. I wtedy, tuż pod trzema nieco przerośniętymi jodłami, rosnącymi obok zagajnika, dostrzegł kogoś, na kogo widok się wzdrygnął. Bynajmniej nie dlatego, że się przestraszył, lecz dlatego, że widok tej osoby natychmiast przypomniał mu wszystko, co działo się rano. Dostrzegł Carly. Siedziała na trawie w towarzystwie dwóch koleżanek, z którymi rozmawiała i chichotała. Nie było  po niej widać żadnych oznak roztargnienia - zupełnie tak, jakby nic, co miało niedawno miejsce, w ogóle się nie wydarzyło. Jack zastanawiał się, jak udało jej się tak szybko opanować emocje. Wcześniej sądził, że na dziewczynę widok walczących robotów wpłynął bardziej niż na niego - tymczasem nie dawała po sobie poznać, że widziała dziś jakiekolwiek niecodzienne zjawiska.
Chłopak wstał i zaczął pewnym krokiem iść w jej stronę. Wiedział, że odrywanie Carly od towarzystwa jedynie z powodu własnych zachcianek nie było zbyt stosowne. Jednak jeżeli miał porozmawiać z którąkolwiek z osób obecnych w parku, to właśnie z nią. Kiedy był już tylko kilka metrów od dziewczyny i było wyraźnie widać, że zmierza w jej stronę, jedna z jej koleżanek szturchnęła ją, po czym wskazała na Jacka. Carly spojrzała za siebie, a następnie znów odwróciła się do przyjaciółek. Zaczęła do nich coś szeptać, one odpowiedziały jej, a później wszystkie wybuchnęły śmiechem. Jack nie przejmował się tym. Bez względu na to, co o nim mówiły, musiał porozmawiać z Carly. Zwłaszcza teraz, gdy potrzebował rozmowy z kimkolwiek, kogo znał bliżej. Kiedy doszedł do Carly, jej koleżanki momentalnie umilkły, po czym zwróciły się w jego stronę.
- Cześć - powitał dziewczynę, uśmiechając się.
- Hej - odpowiedziała Carly, odwzajemniając uśmiech.
- Możemy porozmawiać?
- Pewnie.
Wstała, a Jack odprowadził ją na pewną odległość od przyjaciółek. W międzyczasie Carly odwróciła się do nich i uśmiechnęła dziwnie, a one zachichotały. Kiedy oboje zbliżali się do pobliskiego samotnego drzewka, chłopak zagadnął ją:
- I jak się czujesz?
- Dobrze - odpowiedziała spokojnie. - A ty?
- No ja właśnie nie najlepiej - odparł Jack z goryczą.
- Te roboty napędziły ci stracha, co?
- A tobie nie?
- Trochę. Ale potem jakoś przestałam o tym myśleć. Coś ty taki wystraszony? - dodała po chwili Carly.
Jack rozejrzał się, sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje. Następnie odpowiedział dziewczynie:
- Miałem paskudny dzień. Cały czas chodziłem rozkojarzony - do tego stopnia, że nie wiem teraz, o czym był ten film, na którym byłem w kinie. W szkole cały czas mówiłem o autach, który mnie ścigały i walczących robotach, przez co ciągle ktoś mnie zaczepiał i nabijał się ze mnie. W końcu nie wytrzymałem i uderzyłem jednego kolesia w twarz.
Przerwał na chwilę. Spojrzał z zaintrygowaniem na Carly, po czym zapytał:
- Jak udaje ci się wciąż być sobą po tym, co się dzisiaj stało?
- Wiesz... - zamyśliła się dziewczyna. - Na początku też byłam rozkojarzona i wystraszona. Ale potem pomyślałam sobie: po co mam się tym przejmować? Jeżeli cały czas będę to rozpamiętywała, to nigdy nie będę sobą. Choć nie było to łatwe, powoli przestawałam o tym myśleć, szczególnie w gronie przyjaciół - zresztą wtedy zapomina się o wszystkich zmartwieniach... no i.. cóż. Jakoś się trzymam.
- Ja ciągle próbuję się wyciszyć i nie mogę - odparł Jack z rozczarowaniem.
- Widocznie jesteś wrażliwy - Carly uśmiechnęła się zalotnie, po czym podeszła jeszcze bliżej Jacka. - Lubię wrażliwych facetów.
Wypowiedziała to tak namiętnie, że chłopak niemal odpłynął myślami. Słyszał wiele ponętnych kobiecych głosów - żaden jednak nie brzmiał tak kusząco, jak głos Carly. Po chwili otrząsnął się i zasugerował dziewczynie:
- Słuchaj..jutro..nie wracajmy już do tego. Zachowałem się jak jakaś mameja, wyżalając się dziewczynie ze swoich problemów.
- Nic nie szkodzi. Dobrze wiedzieć, że faceci też czasem je mają.
- Może i tak - odparł Jack z roztargnieniem. - Ale..Nie powinienem był tego mówić. Przepraszam.
- Nic się nie stało.
- Zapomnijmy o tym.
- W porządku.
- I nie wracajmy do tego.
- Jak chcesz.
- To do jutra - Jack pożegnał Carly i uśmiechnął się do niej, a następnie odwrócił w przeciwnym kierunku. Nagle uświadomił sobie, że zapomniał powiedzieć dziewczynie czegoś jeszcze, po czym znów zwrócił się w jej stronę i zawołał:
- Carly!
- Tak? - zapytała dziewczyna odwracając się do niego, wcześniej najwyraźniej zwrócona plecami.
- Dzięki.
- Drobiazg - odparła Carly machając ręką. - Jakby co, zawsze możesz zwrócić się do mnie, gdybyś chciał się komuś wyżalić ze swoich problemów.
- Dobrze wiedzieć - mruknął chłopak. -  Jeszcze raz dzięki.
- Nie ma sprawy.
Jack jeszcze raz pożegnał się z dziewczyną, po czym odwrócił się i udał w stronę bramy parku szkolnego. Czuł się teraz o niebo lepiej. Rozmowa z Carly nie tylko dodała mu otuchy, ale sprawiła też, że uświadomił sobie fakt, który rozpalił w nim nadzieję - nawet w najgorszych chwilach zawsze będzie miał kogoś, kto wesprze go na duchu. Wiedział teraz, że gdy wszyscy inni się od niego odwrócą, nie będzie sam. Chłopak przeszedł przez park wybrukowanym chodnikiem, ignorując po drodze zaczepkę, a następnie przez bramę, po czym skręcił w lewo i zaczął iść wzdłuż drucianego płotu. Szedł przez parę chwil, gdy nagle usłyszał warkot silnika samochodu. Spojrzał w przód i ujrzał, jak z ulicy prostopadłej do tej, którą podążał, wyjeżdża pojazd, na którego wolał już nigdy więcej się nie natknąć - srebrny Pontiac Solstice. Otworzył szeroko oczy z przerażenia, po czym cały zesztywniał na moment. Gdy samochód skręcił i zaczął się do niego zbliżać, Jack wzdrygnął się i otrząsnął, a następnie powiedział ze zgrozą:
- O nie...
Postapił kilka kroków w tył, powtarzając jeszcze trzykrotnie owe zdanie, a kiedy Pontiac przyspieszył, chłopak odwrócił się i zaczął biec. Biegł jak oszalały, nie zwracając uwagi na śmiejące się z niego po drugiej stronie płotu dziewczyny. Im więcej metrów przebywał, tym coraz bardziej przyspieszał. Chciał uciec jak najdalej od auta, które teraz było dla niego niczym czarny kot - zwiastowało same kłopoty. Spoglądał co jakiś czas za siebie, by sprawdzić, czy choć odrobinę oddalił się od pojazdu, lecz samochód był coraz bliżej. Zauważył, że im szybciej biegnie, tym pojazd bardziej przyspiesza. Teraz nie miał już żadnych wątpliwości - czymkolwiek jest to auto, przybyło po niego. Jack pobiegł wzdłuż płotu najszybciej jak tylko mógł. Po kilku chwilach dotarł do rogu ogrodzenia, po czym puścił się pędem przez kolejną prostopadłą drogę. Gdy dobiegł na jej drugą stronę, wpadł w niewielką uliczkę, leżącą pomiędzy dwoma większymi domami. Pędził co sił w nogach, nie zastanawiając się nawet dokąd biegnie. Nie minęło wiele czasu, nim tego pożałował - niedługo potem drogę zagrodziła mu ceglasta ściana. Zatrzymał się raptownie, szukając rozpaczliwie jakiejkolwiek wyrwy, przez którą mógłby uciec. Kiedy jednak żadnej nie dostrzegł, odwrócił się i zobaczył samochód, zmierzający w jego stronę. Wpadł w ślepą uliczkę. Pojął, że jest teraz zdany na łaskę Pontiaca. Ze strachem patrzył, jak auto sunie ku niemu, stopniowo zwalniając. W końcu zatrzymało się dwa metry przed nim, trącając jeden z metalowych koszy stojących pod ścianą domu, a kiedy tak się stało, Jack cofnął się o kilka kroków, a kiedy poczuł za plecami mur, przywarł do niego i wrzasnął:
- CZEGO ODE MNIE CHCESZ?!
Po chwili obie przednie szyby samochodu opuściły się, a ze środka dobiegł chłopca znajomy, nastoletni głos:
- Wyluzuj, chcę tylko porozmawiać.
- Porozmawiać? - zapytał z goryczą i niedowierzaniem Jack. - Kiedy ostatni raz ze mną rozmawiałeś, napadł nas ten szary robot!
- Tym razem tak nie będzie, uwierz mi - odparł spokojnie głos z wnętrza pojazdu.
- Jakoś nie potrafię - odpowiedział ironicznie chłopak.
- Musisz. Stary, nie masz pojęcia, co tu się dzieje!
- Właśnie, że mam. I w tym problem. A ja nie zamierzam narażać swojego życie na rozmowę z jakimś dziwacznym autem, tylko po to, żeby zaraz zaczęło mnie ścigać inne auto, które chce mnie zabić! - każde słowo wypowiadał coraz szybciej, głośniej i z coraz większym gniewem, tak, że ostatnie niemal wykrzyczał. Po chwili dodał, już nieco spokojniejszym tonem, podchodząc do samochodu: - Także wybacz, ale nic z tego.
Jack przecisnął się obok Pontiaca, a następnie zaczął iść z powrotem w stronę szkoły. Jednak nim oddalił się od pojazdu choćby o pięć kroków, dobiegło go z tyłu kilka osobliwych, mechanicznych dźwięków i trzy tąpnięcia, brzmiące niczym kroki olbrzyma. Powoli odwrócił się. Nagle ujrzał klęczącego na jedno kolano wielkiego, srebrnego robota. W pierwszej chwili wystraszył się i z krzykiem odskoczył do tyłu. Choć już wcześniej spotkał owego giganta, to jego widok wciąż na swój sposób go przerażał. A jednak robot miał w sobie coś, co spowodowało, że Jack niemal od razu się uspokoił. Miał zaskakująco przyjazny wygląd - w odróżnieniu od szarego bota, ten nie posiadał żadnych kolców na rękach czy tułowiu, ani tak złowieszczych barw, jak tamten. Również jego twarz miała przyjemniejszy wyraz - delikatny uśmiech i jarzące się na niebiesko oczy sprawiły, że chłopak zaczął się do niego przekonywać.
- Słuchaj, nie przyjechałem tu, żeby się z tobą sprzeczać - przemówił nagle robot. - Twoje życie jest w niebezpieczeństwie i właśnie dlatego Optimus Prime chce, abyś przybył do naszej bazy.
- Kto? - zapytał ze zdziwieniem Jack. - I w ogóle jakiej bazy?
- To nie czas, ani miejsce na wyjaśnienia. Ważne jest teraz to, abyś mi zaufał i pojechał ze mną.                                            
                             
                                                                                    ***
Carly przeszła przez bramę szkolnego parku, a następnie udała się w prawo. Rozmawiała dość długo z przyjaciółkami - w końcu uznała, że powinna już wracać do domu - musiało jej w końcu zostać trochę czasu na przygotowanie się do imprezy urodzinowej jednego z jej znajomych. Nie lubiła się spóźniać - od dziecka wpajano jej punktualność i dlatego zawsze starała się przychodzić na czas. Przyspieszyła zatem kroku. Lecz kiedy doszła do rogu ogrodzenia parku, ujrzała coś dziwnego - w wąskiej uliczce naprzeciwko znajdował się dziwny, srebrny kształt, rozmawiający ze stojącym przed nim chłopakiem. Dziewczynie owy kształt wydał się znajomy. Zaintrygowana, postanowiła podejść bliżej, jednak aby nie zostać zauważoną, uznała za stosowne podejść do wylotu uliczki z boku. Przeszła zatem najbliższą prostopadłą do szkoły ulicę na ukos, a gdy była już przy pokaźnych rozmiarów posesji, ostrożnie zaczęła się zbliżać do przerwy między nią, a inną wielką rezydencją. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że słyszy podniesione głosy. Im bardziej się zbliżała do wylotu uliczki, tym wyraźniej je słyszała, a gdy już niemal doszła do niego, była w stanie zrozumieć, co mówią postacie.
- ...A skąd mam wiedzieć, czy nie próbujesz mnie w coś wrobić?
- Niby po co miałbym to robić?
- Nie wiem nawet, kim, albo czym jesteś...Jakimś robotem, który nagle zjawia się przed moim domem, a potem walczy z innym, jeszcze groźniejszym? O co tu niby chodzi?
Głosy wydawały się Carly niezwykle znajome. Po chwili zdała sobie sprawę, kim są ich posiadacze. Nie czekając dłużej postanowiła wychylić się zza rogu .

                                                                                     *** 
- Uratowałem cię przed nim - odparł robot. - Czy to nie wystarczy?
- Ja uważam, że tak.
Robot spojrzał w przód, a Jack odwrócił się na dźwięk kobiecego głosu, dobiegającego gdzieś z wylotu uliczki. Stała tam Carly. Na ich twarzach pojawiło się zdziwienie.
- No co? - zapytała dziewczyna, po czym zauważyła z rozbawieniem: - Ładnie to tak się chować po uliczkach z mechanicznym przyjacielem?
- To nie jest mój przyjaciel - odpowiedział ze złością Jack. - On po prostu się mnie doczepił i teraz namawia mnie, żebym z nim gdzieś pojechał!
- Dla waszego dobra - odparł srebrny towarzysz chłopaka.
- Jak to?
Carly, jeszcze bardziej zaintrygowana, podeszła bliżej, chcąc wysłuchać robota, aż wreszcie stanęła obok Jacka. Olbrzym nagle uśmiechnął się, po czym oznajmił:
- Właściwie to dobrze, że przyszłaś.
- Dlaczego?
- Bo wam obojgu grozi niebezpieczeństwo. Dlatego zarówno ty, jak i twój koleszka - mówiąc to, spojrzał ze znużeniem na Jacka - powinniście ze mną jechać.
- Dokąd?
- Do bazy Autobotów.
- Autoczego? - zapytał Jack.
- Autobotów - powtórzył robot. - Moich kumpli.
- Więc najpierw nas ratujesz.. - zaczęła Carly. - A potem chcesz nas zabrać do jakiejś bazy, gdzie są inne roboty takie jak ty..Po co?
- Bo zależy nam na waszym bezpieczeństwie.
Jack i Carly stali przez chwilę w zamyśleniu.
- To jak? - odezwał się nagle bot. - Zaufacie mi?
- Wygląda na to, że nie mamy wyboru - odpowiedział chłopak, spoglądając na Carly, która kiwnęła głową.
Srebrny robot uśmiechnął się, ciesząc się z decyzji, jaką podjęli nastolatkowie.

                                                                                      C.D.N.    

wtorek, 21 lutego 2017

"More Than Meets the Eye, Część 2" - fragment I

Prozy ciąg dalszy - poniżej zamieszczam fragment kolejnego odcinka Transformers: Universe, analogicznie zatytułowanego More Than Meets the Eye, Część 2. Może być o tyle ciekawszy, że akcja powoli się w nim zawiązuje ;) Enjoy!

MORE THAN MEETS THE EYE, CZĘŚĆ 2 (fragment I)

   Srebrny Pontiac jechał długą drogą, przecinającą wielką, jałową równinę na dwie mniejsze, z których każda była ograniczona masywnymi skalnymi zboczami. Mknął z zawrotną szybkością, nie zwracając uwagi na otaczający go kanion. Jedynym, na czym się teraz skupiał, było wspomnienie niedawnej walki z szarym robotem i jej wynik. Wciąż nie mógł opanować złości na samego siebie za to, że dał się tak łatwo pokonać tamtemu.
Zgniótł mnie jak robaka, powiedział do siebie w myślach. Jak mogłem mu na to pozwolić? Może i nie był łatwym przeciwnikiem, ale zbyt szybko dałem mu się sprać. Może gdybym...
Zaczął rozważać w myślach, co mógł zrobić źle w trakcie tego pojedynku, a także co mógłby zmienić, by pokonać rywala. Po dłuższej chwili uznał, że zbyt łatwo dał się ponieść emocjom. Za łatwo dał się sprowokować. A co go sprowokowało? Zwykłe wyzwiska i drwiny tamtego, który najwyraźniej wiedział, jak go podejść.
Dałem się sprowokować. Jak dziecko!
Jeszcze bardziej wzrosła w nim złość na siebie i nienawiść do szarego robota. Gdy tak jednak rozmyślał nad tym, co tamten mówił, przypomniał sobie jedno zdanie, którego sens bardzo go intrygował.
O czym niby wiedzą Cony, a czego nie wiemy my?, zapytał samego siebie. Wiedziałem, że coś kombinują, ale wygląda na to, że nie tylko chcą coś zrobić na Ziemi...Zamierzają też coś wykorzystać przeciwko nam..ale..co?
Nie miał jednak więcej czasu na rozmyślanie, gdyż właśnie podjeżdżał do ogromnego zbocza, przed którym droga rozchodziła się na boki. Samochód nie zatrzymał się - jedynie odrobinę zwolnił. Wiedział, że ściana skalna, która przecinała drogę kilkadziesiąt metrów dalej, nie jest tak naprawdę tym, na co wygląda. I rzeczywiście - kiedy zbliżał się do niej, pojawiła się w niej długa na dziesięć metrów pionowa linia. Nagle zaczęła się ona rozszerzać, powoli odsłaniając wielki, metalowy właz. Chwilę później właz podążył jej śladem, stopniowo ukazując prowadzące w głąb zbocza przejście. Gdy Pontiac podjechał do ściany, właz niemal całkowicie się rozszerzył, a auto wjechało do środka. Niedługo potem otwór w skalnej ścianie zaczął się z powrotem zamykać. Robot jechał teraz przez długi, wyłożony sporymi betonowymi płytami tunel, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Po kilku dłuższych chwilach dojechał jednak na jego drugi koniec. Nie znajdowała się tam żadna jaskinia. Było tam natomiast coś, co nie miało racji bytu we wnętrzu zbocza - wielka, przypominającą wojskową, baza. Miała imponujące rozmiary - było to zapewne spowodowane wielkością znajdujących się w niej różnego rodzaju dziwacznych urządzeń i komputerów. Te ostatnie stały pośrodku olbrzymiego hallu na metalowym bloku. Przy bloku tym umieszczony był panel z dwoma przełącznikami. Opierał się o niego biały robot. Miał on na torsie i kończynach czerwone pasy, lecz ich środkowy odcinek był zielony. Na jego głowie znajdowało się coś w rodzaju metalowego grzebienia, wyglądającego niczym wyprofilowana sztabka srebra. Rozmawiał on z innym, wyższym o kilka metrów zielono-białym robotem z pokaźnymi naramiennikami, przypominającymi kształtem połówki kokpitu helikoptera.
Kiedy Pontiac wjechał do bazy, dwa roboty stojące przy panelu z przełącznikami spojrzały się w jego stronę. Po ich zniecierpliwionych minach można było wywnioskować, że oczekiwały swojego srebrnego towarzysza już od dłuższego czasu. Ten podjechał bliżej nich, po czym transformował się, a kiedy to uczynił, biały robot wyprostował się i zagadnął go:
- No, nareszcie! Gdzie żeś był tyle czasu?
- Miałem mały problem - odrzekł srebrny bot, podchodząc do kompanów. - Natknąłem się na jakiegoś Cona...
- Cona? - zapytał z zaskoczeniem w głosie zielono-biały robot. - Więc ten sygnał, który odebrałem rano, był...
- Prawdziwy, tak. I nie dość, że ten drań bez żadnych skrupułów pokazywał się za dnia, to jeszcze próbował skrzywdzić ludzi i..
- Tylko mi nie mów, że interweniowałeś..
- A co miałem zrobić? - żachnął się srebrny robot. - Nie mogłem pozwolić, żeby ich dopadł! Musiałem ich chronić.. Choć niestety nie obyło się bez pogawędki z nimi..
- Co takiego?! - wrzasnął z niedowierzaniem biały bot.
- Nie miałem wyjścia! Koniec końców i tak dali mi słowo, że nikomu o mnie nie powiedzą..
- Mówiłem ci, żebyś nie łamał rozkazu Optimusa! - odparł podniesionym głosem robot z szerokimi naramiennikami.
- Nie zrobiłbym tego, gdyby to nie było konieczne!
- Powinniśmy powiadomić o tym Optimusa - zasugerował już spokojniejszym głosem biały bot.
- A gdzie jest?
- Na misji zwiadowczej z Ironhidem.
- Więc nawiąż z nim kontakt przez radio - powiedział zielono-biały robot. - Opowiem mu o tym Conie i o kontakcie z ludźmi. Czegoś takiego nie możemy odkładać na później.
Robot z grzebieniem nacisnął kilka wirtualnych przycisków na ekranie jednego z wielkich komputerów, gdy nagle odezwał się srebrny bot:
- Jest jeszcze coś. W trakcie naszej walki Con powiedział mi, że "wiedzą o czymś, o czym my nie mamy najmniejszego pojęcia"...
- Nie podoba mi się to. - odparł z niepokojem biały robot, gdy wcisnął ostatni przycisk. - Wygląda na to, że jednak nie bez powodu odwiedzają Ziemię..
- Ale o co może im chodzić?
- Nie mam pojęcia - ale cokolwiek by to nie było, musimy się jak najszybciej tego dowiedzieć - mówiąc to, bot z grzebieniem nacisnął jeszcze jeden przycisk, po czym zwrócił się do swojego zielono-białego towarzysza: - Dobra, Sky, łączę cię z Optimusem.
Na ekranie komputera pojawiła się prosta, żółtawa linia. Chwilę później w bazie rozległ się szum, wraz z którym linia zaczęła drgać. Trwał on kilka sekund, a potem przerwało go krótkie piknięcie. Wówczas robot z szerokimi naramiennikami odezwał się, przybliżając się do monitora:
- Optimusie, tu Skyhammer, mamy problem.
- Cóż to za problem, Skyhammer? - zapytał niski, nieco stłumiony głos, dochodzący od strony ekranu.
- Jakiś Decepticon znowu pojawił się w mieście i tym razem odważył się zaatakować ludzi. Jazzowi udało się jakoś z nim uporać, ale niestety ludzie dowiedzieli się, kim jest naprawdę...
- Jak do tego doszło?
Tym razem odpowiedział Jazz, podchodząc nieco bliżej ekranu:
- Przypadkiem - zaczął z zakłopotaniem. - Gdy jeszcze ukrywałem się jako samochód, odezwałem się do nich, bo musiałem ich przekonać, żeby do mnie wsiedli - inaczej nie ucieklibyśmy przed tym Conem. Ale w końcu doszło do walki z nim i siłą rzeczy musiałem się przemienić, a wtedy wszystko wyszło na jaw...
- Jazz, ujawnianie swojej prawdziwej formy nie było najrozsądniejszym wyjściem - odparł głos, którego posiadacza nazwano wcześniej Optimusem. Jazz ze skruszonym wzrokiem spuścił głowę. - Czy ludziom coś się stało?
- Na szczęście nie.
- Przynajmniej jedną rzecz zrobiłeś dobrze - wtrącił z pretensją w głosie biały robot.
- Nie ma powodów, by karcić Jazza, Wheeljack - odezwał się Optimus. Kiedy przemawiał, linia na ekranie komputera falowała naprzemian ku górze i dołowi. - Nasz zwiadowca jest jeszcze młody i musi się jeszcze wiele nauczyć.
- Optimusie! - uniósł się gniewem robot, nazwany Wheeljackiem. - Jacyś ludzie dowiedzieli się dzisiaj przez niego o naszym istnieniu, a ty mi mówisz, że nie ma powodów, by go karcić?
- Zamiast szukać winnych, powinniśmy chronić tych, którzy na pewno są niewinni - odpowiedział spokojnie Optimus.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Jeżeli Decepticony dowiedzą się, że ci ludzie mieli z nami kontakt, ich życie może być w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Dlatego musimy ich jak najszybciej sprowadzić do bazy i uświadomić o zagrożeniu.
- Skoro już i tak wiedzą, że istniejemy, to czemu by nie? - zgodził się Skyhammer.
Z twarzy Wheeljacka można było wyczytać, że nie jest zbyt przekonany co do tego pomysłu. Ostatecznie jednak, po chwili namysłu, odparł:
- Dobrze, to co mamy robić?
- Wyślijcie Jazza z powrotem do miasta - odrzekł Optimus. - Niech odnajdzie tych ludzi i przyprowadzi tutaj. Ja i Ironhide postaramy się do tego czasu wrócić.
- Dlaczego akurat mnie? - zapytał oburzony Jazz.
- Ponieważ ciebie ci ludzie już znają - odpowiedział mu Skyhammer, odgadując myśli Optimusa.
- Sprowadźcie też wszystkie Autoboty do głównego hallu.
- Tak zrobimy. Do zobaczenia w bazie, Optimusie!
Wheeljack nacisnął jeden z większych przycisków na ekranie komputera, a kiedy to uczynił, linia, falująca wcześniej od niskiego głosu Optimusa, zniknęła. Chwilę później odwrócił się do Jazza i powiedział:
- No. To teraz wiesz, co masz robić.
- Rany.. - westchnął ze zrezygnowaniem srebrny robot.

sobota, 18 lutego 2017

Jak to się zaczęło... 3

Zanim przejdę do dalszego relacjonowania mojej przygody z pisaniem, chciałbym zaznaczyć, że wszystkie rękopisy tego, co tworzyłem w podstawówce i gimnazjum, łącznie z najstarszymi książkami, zachowały się i po dziś dzień trzymam je w specjalnej szufladzie. Tak na pamiątkę i jako świadectwo niegdysiejszych zmagań ;)

Jak już mówiłem, najintensywniejszy czas mojego rzemiosła nastąpił w szkole średniej. To wtedy ostatecznie porzuciłem pisanie ręczne i przerzuciłem się w pełni na wersję elektroniczną (wcześniej w ten sposób powstawały tylko opowiadania związane z Bionicle). Był to także okres literackiej różnorodności - pierwszy raz spróbowałem napisać wiersz, a kiedy już postawiłem pierwsze kroki w poezji, brałem się na przemian za nią, prozę i nawet teksty piosenek, do których postanowiłem wrócić. Stworzyłem wtedy kilka bardziej znaczących utworów, w tym wiersz Oda do kobiet, który powstał specjalnie na potrzeby szkolnego przedstawienia z okazji Dnia Kobiet. A jednak projektem, który szczególnie mnie wówczas pochłonął, było opowiadanie osadzone w świecie Transformers. W tym czasie zafascynowałem się wielkimi, zmieniającymi kształt i postać robotami, a dodatkowo sentyment do seriali, które oglądałem jako dziecko sprawił, że wciągnąłem się bez reszty w to jakże bogate i złożone uniwersum. I jak to zwykle bywało u mnie w takich przypadkach, z czasem zaczął pojawiać się w mojej głowie zarys czegoś, co wkrótce stało się materiałem na zupełnie nową historię, opartą rzecz jasna o mitologię Transformers. Początkowo chciałem przedstawić ją w formie animacji (ze względu na fakt, że interesowałem się też wtedy filmem), ale kiedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo będzie to czasochłonne, zupełnie tego zaniechałem. Zamiast tego postanowiłem wrócić do korzeni i gdy tylko ukształtowałem już swoją wizję świata Transformerów, od razu zabrałem się za pisanie opowiadania. Było to moje pierwsze prawdziwe fan fiction, które pisałem wręcz z rozmachem - po raz pierwszy w życiu spod mojej ręki wyszło coś tak rozbudowanego. Wreszcie stosunek narracji i opisów do dialogów był taki jak trzeba, a na dodatek te opisy dało się w końcu poczuć. Transformers: Universe, bo tak nazwałem tekst, wrzuciłem zresztą na oficjalne polskie forum Transformers, gdzie użytkownicy otwarcie wypowiadali się i oceniali moją twórczość. Dzięki nim dowiedziałem się wiele o pisaniu samym w sobie, jak również zrozumiałem, co muszę poprawić w tym konkretnym opowiadaniu. Z odcinka na odcinek zauważałem u siebie coraz większy progres, co zresztą znajdowało odzwierciedlenie w komentarzach forumowiczów. Przepełniało mnie to dumą, ponieważ nareszcie nie tylko ktoś spoza mojego kręgu znajomych wypowiadał się o jakimkolwiek moim opowiadaniu (do tej pory zwykle nie publikowałem w internecie nic większego), ale też oceniał je pozytywnie. Niestety, w międzyczasie zmuszony byłem robić przerwy, nierzadko trwające kilka miesięcy. I choć główny ich powód stanowiły okresy intensywnej nauki w szkole, to czasem odpoczywałem od pisania, bo najzwyczajniej w świecie... wątpiłem, czy rzeczywiście chcę dalej w to brnąć. To wszystko spowodowało, że sam trzyodcinkowy wstęp powstawał łącznie trzy lata. Koniec końców jednak na przestrzeni całego opowiadania dostrzegłem, że wreszcie udało mi się wypracować swój własny styl pisarski. Ponadto po raz pierwszy udało mi się stworzyć coś tak długiego i tak złożonego, nie wspominając już o tym, że było to pierwsze opowiadanie, jakie kiedykolwiek ukończyłem (przynajmniej w pewnym stopniu). Ogólnie rzecz biorąc dzięki Transformers: Universe moje pisarstwo w pełni rozkwitło i do dziś uważam je nie tylko za swoje szczytowe osiągnięcie w prozie, ale także w pisaniu w ogóle.

Wkrótce po ukończeniu wstępu do mojego fan fiction nastąpił kres szkoły średniej. Wraz z nią minęło również moje zainteresowanie Transformerami, przez co nie miałem już ochoty kontynuować opowiadania. Zresztą, przez długi czas nie mogłem później zabrać się za cokolwiek dłuższego - wskutek różnych życiowych wydarzeń, ograniczyłem się jedynie do krótszych form, w tym pewnych gatunków poezji i tekstów piosenek. I tak w trakcie studiów skupiłem się bardziej na "dziennikarskim pisaniu" (czego wymagała ode mnie specjalizacja), przez co miałem zdecydowanie mniej czasu na twórczość stricte literacką. Mimo wszystko nie próżnowałem - w trakcie tej dłuższej rozłąki z prozą obmyślałem koncepcje na kolejne światy i historie (oczywiście także będące fan fiction). Ostatecznie skupiłem się na jednej z nich, która aż do dnia dzisiejszego, lecz sukcesywnie, rozwija się i być może już niedługo ujrzy światło dzienne.

Tak oto dotarliśmy do końca mojej dotychczasowej historii z pisaniem. Zanim jednak zamknę ten cykl, chciałbym wspomnieć o jednej, ważnej rzeczy, która będzie stanowiła jego podsumowanie. Otóż w międzyczasie mojej przerwy od tworzenia opowiadań rozmyślałem nad tym, czemu tak naprawdę ciągnie mnie do pisania i co sprawia, że pomimo różnych wątpliwości ciągle do niego powracam. Po dłuższym czasie wreszcie znalazłem na to odpowiedź.

Chodzi o miłość do słowa. Nie mam tu jednak na myśli jakiegoś konkretnego wyrazu - chodzi o słowo samo w sobie. Od zawsze uwielbiałem wszystko, co jest związane ze słowem i językiem. Już nawet w swoich szczenięcych latach przykładałem dużą wagę do poprawności języka i oczywiście nie omieszkałem upominać innych, gdy coś powiedzieli nie tak, jak należy. Poza tym zainteresowanie nim wpłynęło na kilka znaczących decyzji w moim życiu (jak chociażby wybór kierunku studiów). Ale dopiero teraz, po ponad 20 latach życia, dochodzę do wniosku, że słowo to coś więcej niż tylko narzędzie, którym można się posługiwać. To wynalazek - najdoskonalszy twór, jaki kiedykolwiek wymyśliła ludzkość. To coś, co ma moc tworzenia i niszczenia, może czynić cuda i przysparzać cierpień, może nadać bieg historii, ale i ją zatuszować, kreuje prawdę, ale też i kłamstwo. Wszystko, co robi człowiek - idee, plany, czyny, a nawet sztuka - zależy od słowa. Wszystkiemu, co go otacza, nadaje sens właśnie poprzez słowo. Wreszcie, słowo to najlepszy sposób na wyrażenie siebie i swoich myśli lub emocji. To dlatego jestem pisarzem - ze względu na to, że mam naturę artysty-twórcy, słowo, z racji, że potrafi dosłownie stwarzać coś z niczego, jest dla mnie wręcz świętością. A ponieważ pismo jest jego materialną wersją, automatycznie przejmuje ono wszelkie jego funkcje - stąd jest ono głównym narzędziem, jakim operuję. I kiedy dodamy do tego fakt, że uwielbiam różne, fikcyjne światy, staje się jasne, dlaczego, mając pewne umiejętności pisarskie, sam lubię je tworzyć.

I na tym właśnie polega moja miłość do pisania - raz, że uwielbiam słowo, a, co za tym idzie, pismo, dwa, to mogę za jego pomocą kreować rzeczywistość i przedstawiać ją we własny sposób - taki, który nie tylko umożliwi mi wyrażenie siebie, ale także pozwoli na jakiś czas odciąć się od realnego świata. Zawsze byłem marzycielem, a choć w ciągu życia niejednokrotnie wątpiłem w to, czy naprawdę chcę zająć się pisaniem, stwierdziłem w końcu, że nadszedł czas, by te marzenia ostatecznie przelać na papier (ewentualnie na ekran). To stąd wziął się "David Dreamer", "marzący pisarz" i ten blog - decydujący krok w mojej twórczości.

Mam nadzieję, że czas , jaki tu spędzicie, będzie dla Was czasem przyjemnym, a teksty, które będziecie czytać, będą dla Was miłą lekturą :)

środa, 8 lutego 2017

"More Than Meets the Eye, Część 1" - fragment II

Co tu dużo mówić - wstawiam następny fragment mojego opowiadania. To kolejna część i właściwie druga połowa pierwszego odcinka Transformers: Universe, bo tak brzmi tytuł całego tekstu. Wstawiłem go w całości, bo nie widziałem za bardzo sensu urywania go w jakimkolwiek momencie, zwłaszcza, że tutaj akcja nieco przyspiesza. Enjoy!

MORE THAN MEETS THE EYE, CZĘŚĆ 1 (fragment II)

Samochód nagle uruchomił się, po czym gwałtownie wykręcił i ruszył przed siebie.
Tymczasem srebrny pojazd, po wycofaniu się na bezpieczną odległość, także miał ruszyć, gdy nagle drzwi domu, pod którym się znajdował, otwarły się.
- ...i zostaw mi na wieczór tę mrożoną pizzę, zapraszam dzisiaj kumpli z mojej starej szkoły! - powiedział wychodzący zza drzwi czarnowłosy nastoletni chłopiec, ubrany w jasnobrązową bluzę z kapturem i jeansowe spodnie. - O, i nie zapomnij odebrać mi tych nowych butów z Lacosty, z miesiąc na nie czekałem! Miłego dnia mamo!
- Szlag! - zaklnął głos w aucie, które w tym samym momencie się zatrzymało i zgasiło silnik.
Chłopiec zamknął drzwi od domu i odwrócił się, gdy nagle zamarł z wrażenia. Przed jego domem stał srebrny sportowy samochód, błyszczący się w świetle słońca niczym wypolerowany diament.
- Rany.. - westchnął chłopiec, po czym podbiegł, niemal podskakując, do furtki. Gdy przez nią przeszedł stanął na chwilę w miejscu, nie mogąc nacieszyć oczu cudownym widokiem. Przed nim stał samochód jego marzeń.
- Pontiac Solstice.. - powiedział z entuzjazmem w głosie chłopiec, powoli okrążając auto i jeżdząc ręką po kolejnych częściach pojazdu - masce, lusterku, drzwiach... - Gdzieś ty był przez cały ten czas?
Lewe lusterko pojazdu lekko się przekrzywiło, a wówczas w jego obrębie pojawił się szary samochód, powoli wynurzający się zza rogu.
- Szybciej! - głos z wnętrza pojazdu ponaglał szeptem chłopaka, choć dobrze wiedział, że ten go nie usłyszy.
Chłopiec podziwiał koła samochodu, zastanawiając się, kto mógł tutaj zostawić pojazd. Wstał, po czym przeszedł do lustrowania spoilera auta, wciąż nie mogąc nacieszyć się jego kształtami.
- Może kiedyś cię będę miał - powiedział po chwili z powątpiewaniem w głosie, a następnie zamknął furtkę. Odwrócił się i zaczął iść przed siebie, gdy nagle pojawiła się przed nim dziewczyna we włosach koloru blond.
- Hej! - zagadnęła z uśmiechem.
- O, cześć, Carly... - odpowiedział z zaskoczeniem w głosie chłopak. Zaskoczyła go nie tylko obecność dziewczyny - oniemiła go również jej uroda. Choć dziewczynę znał od dłuższego czasu, nigdy nie wydała mu się tak ładna, jak teraz - delikatnej twarzy o gładkich rysach towarzyszyła kaskada falowanych włosów i niebieskie, pełne uroku oczy. Dziewczyna miała również piękną figurę, którą podkreślały obcisłe jeansy i cienka biała bluzka. Nałożona była na nią kremowa, skórzana kurtka, którą dziewczyna miała rozpiętą. - Co tu robisz? - zapytał, wciąż oniemiały.
- Wiesz, ostatnio moja babcia nie najlepiej się czuje, więc co jakiś czas do niej zaglądam.. A musiałam iść rano, bo później nie będę miała kiedy. A ty czemu wstałeś tak wcześnie?
- Umówiłem się z kumplem do kina... - powiedział, wciąż zachwycając się urodą dziewczyny. Kiedy jednak udało mu się na chwilę oderwać od niej oczy, przyszła mu do głowy myśl, że być może to jedyna szansa, by zrobić odważny krok - dziewczyna zawsze go kręciła, jednak nigdy nie był w stanie dłużej z nią porozmawiać. Postanowił zatem wykorzystać nadarzającą mu się właśnie okazję. - Ale jak chcesz, mogę cię odprowadzić. Mam jeszcze dużo czasu.
- Miły jesteś - powiedziała Carly z uśmiechem. - Na co dokładnie idziesz?
- Kojarzysz może taki film akcji...
Oboje zaczęli iść w stronę uliczki na prawo, znajdującej się za kilkoma pobliskimi domami, rozmawiając i uśmiechając się do siebie.
- Zabawa się rozkręca! - oznajmił głos w szarym samochodzie, gdy para skręciła w ową uliczkę. Po chwili pojazd gwałtownie się włączył i wystartował w ich stronę.
- O nie, nawet o tym nie myśl! - powiedział głos w Pontiacu, który natychmiast się właczył i wykręcił w stronę szarego samochodu, następnie ruszając z taką predkością, jak on.
W tym samym czasie chłopak i dziewczyna obejrzeli się za siebie i zauważyli pędzące na nich auto, po czym krzyknęli i zaczęli biec wzdłuż ulicy, zbiegając nieco na prawo. Po chwili zza rogu wypadł srebrny samochód, który, mając w odległości kilkudziesięciu metrów przed sobą pojazd, mogący zagrozić ludziom, przyspieszył, niczym gepard ścigający młodą gazelę. Szary samochód był już tylko dwa metry od uciekających nastolatków, gdy nagle spoiler srebrnego auta rozłożył się. Wynurzyło się z niego działko z niewielką lufą, które ustawiło się w stronę szarego pojazdu. Następnie wystrzelił z niej niebieskawy promień, trafiając auto z naprzeciwka w sam środek jego tylnej części. Głos wewnątrz samochodu zawył boleśnie, następnie pojazd zakręcił się kilkakrotnie wokół własnej osi, jednocześnie zjeżdżając na lewo i uderzył bokiem w lampę uliczną, przekrzywiając ją. Nastolatkowie zatrzymali się, po czym spojrzeli po siebie, nie wiedząc, co dokładnie się dzieje. Nagle srebrny samochód podjechał do nich, gwałtownie się zatrzymując. Jego drzwi niespodziewanie otworzyły się. W środku para nie dostrzegła nikogo, a mimo to gdzieś z wnętrza pojazdu dobiegł ją nastoletni głos.
- Wsiadajcie!
- KTO TO POWIEDZIAŁ?! - krzyknęli w tym samym czasie przerażeni nastolatkowie.
W chwilę po zadaniu tego pytania szary samochód włączył się, po czym odjechał nieco do tyłu, odsłaniając spore wgniecenie w lewych drzwiach.
- Nie ma czasu! Wsiadajcie! - ponaglał głos dobiegający z wnętrza Pontiaca.
Nastolatkowie spojrzeli na szare auto, które w tej chwili było już zwrócone w ich stronę, następnie po sobie z zakłopotaniem, aż wreszcie bez słowa wsiedli do srebrnego auta, a to niemal natychmiast wystartowało.
- Zapłacisz za to, żółtodziobie! - wykrzyknął z gniewem głos z wnętrza szarego samochodu, które już po chwili mknęło w stronę Pontiaca.
Srebrny pojazd jechał z zawrotną szybkością, ledwo dając radę na zakrętach, podczas gdy zdezorientowani nastolatkowie wykrzykiwali do siebie:
- Jack, co się dzieje?! - wykrzyknęła Carly.
- Nie mam pojęcia!
- Widziałam ten samochód pod twoim domem!
- Nie wiem, skąd on się tam wziął! Po prostu tam stał, a później..
Nie zdołał dokończyć zdania, gdyż całym pojazdem nagle zarzuciło. Nastolatkowie obejrzeli się i ujrzeli szary samochód, jadący tuż za Pontiaciem. Po chwili uderzył on w tył srebrnego auta, którym zarzuciło po raz kolejny.
- Nie możesz jechać szybciej?! - wykrzyknął Jack do deski rozdzielczej samochodu, co chwila odwracając się i spoglądając na ścigający ich pojazd. W pewnym momencie przypatrzył się przodowi auta i zauważył, nawet pomimo ciemnych szyb, iż za kierownicą nie siedzi nikt, a ona obraca się samoczynnie. Momentalnie odwrócił się w stronę deski rozdzielczej Pontiaca i zauważył, iż również jego kierownica porusza się bez niczyjej pomocy.
- CO JEST GRANE?! - wrzasnął z goryczą i przerażeniem, a Carly spojrzała na niego równie przerażona i zdezorientowana.
- Hmm... Nie poddajesz się, co? - zagadnął głos w szarym samochodzie. - Zobaczymy, czy TO dasz radę wytrzymać!
Pojazd odrobinę oddalił się od Pontiaca, po czym podjechał do niego z lewej strony. Chwilę później zrównał się z nim, a następnie uderzył go całym swoim bokiem. Srebrnym autem zarzuciło nieco w bok, lecz zaraz wyrównało ono tor jazdy. Szary samochód jednak uderzył powtórnie.
- Masz za swoje, nędzna podróbo samochodu! - krzyknął głos z wnętrza pojazdu.
Uderzył po raz trzeci, a wtedy lewą szybę Pontiaca przecięło spore pęknięcie. Nastolatkowie w środku krzyknęli, a głos w Pontiacu odezwał się z furią w głosie:
- O nie, teraz przegiąłeś!
Samochód nagle przyspieszył, wciskając Jacka i Carly w fotele. Poskutkowało to jednak, gdyż już kilka chwil później zostawił za sobą daleko w tyle szary pojazd. Niedługo potem delikatnie skręcił i wjechał na pobliski plac budowy, po czym podjechał do żółtej koparki i zatrzymał się.
- Wysiadajcie, szybko! - powiedział do nastolatków, otwierając oboje przednich drzwi. - Ukryjcie się i proszę was: nie mówcie nikomu o tym, co zobaczyliście. Ani o mnie - dodał po chwili.
Jack i Carly bez słowa wysiedli z pojazdu, wciąż oszołomieni tym, co działo się przed kilkoma minutami. Nawet gdy srebrny samochód odjeżdżał, zagłębiając się wśród maszyn i zaczątków budowli, z ich twarzy wciąż nie znikał szok, połączony ze zdziwiniem i zaintrygowaniem.
- Co.. co to było? - zapytała Carly Jacka.
- Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć - odpowiedział Jack, odwracając się na pięcie.
Gdy Carly również się odwróciła, zatrzymał ją nagle ręką. Carly natychmiast spojrzała się w stronę wjazdu na plac, gdyż usłyszała warkot silnika. I rzeczywiście, na plac właśnie wjeżdżało szare auto.
- Za koparkę, szybko! - szepnął Jack, po czym oboje podbiegli do tylnej części maszyny i schowali się za nią.
Tymczasem szary samochód wjeżdżał na plac, stopniowo zwalniając.
- Gdzie tym razem się schowałeś, ptaszyno? - zapytał głos w pojeździe.
Samochód ostrożnie jechał przez plac, jakby sprawdzając, czy za każdą kolejną budowlą bądź maszyną nie chowa się to, czego szukał - srebrny Pontiac, podobnie jak on jeżdżący bez kierowcy i umiejący mówić. Jechał tak przez kilka minut, zaś Jack i Carly uważnie go obserwowali. Gdy uznali, że jest już wystarczająco daleko, by mogli uciec, wybiegli zza koparki i zaczęli kierować się w stronę wjazdu na plac, gdy nagle usłyszeli dźwięk gwałtownie uruchamianego silnika. Obejrzeli się, sądząc, że to szary samochód zmierza w ich kierunku, jednak ten wciąż był odwrócony do nich tyłem. Nie byli pewni, co się dzieje, gdy nagle zza konstrukcji przypominającej rampę, znajdującej się kilkanaście metrów przed szarym autem, wyskoczył Pontiac, unosząc się zadziwiająco wysoko w górę. Wówczas stało się coś, czego nastolatkowie nigdy w życiu by się nie spodziewali - srebrny pojazd zaczął się rozkładać. Drzwi i koła nagle zaczęły zmieniać swoje położenie, a w ich ślad szły kolejne, coraz to mniejsze części. Każda z nich przemieszczała się, powoli formując coś o humanoidalnym kształcie. Stopniowo zaczął powstawać tors. Drzwi i tył samochodu zaczęły formować dziwne struktury, przypominające kikuty kończyn, które po chwili rozwinęły się tak, że można było określić, które z nich to nogi, a które ręce. Wreszcie z korpusu wysunęła się okrągła, mająca dziwne wyrostki z tyłu srebrna głowa. Całej tej przemianie towarzyszyło mnóstwo osobliwych dźwięków, zaś wszystko działo się w przeciągu kilku sekund. Jack i Carly nie byli w stanie wyłapać jej szczegółów, zwłaszcza, że cały ten proces rozegrał się na tle okrągłej, pomarańczowej tarczy Słońca, przez co patrzyli pod światło, niemniej jednak byli zdumieni tym, co widzieli.

Istota obróciła się w powietrzu o sto osiemdziesiąt stopni, po czym wylądowała z łoskotem na ziemi, zwrócona przodem do nastolatków. Ci odwrócili się i ujrzeli coś, w co ciężko im było z początku uwierzyć. Przed nimi znajdował się srebrny, wysoki na kilka metrów robot. Oboje otworzyli szeroko buzie ze zdumienia. Tymczasem robot wstał, po czym złożył ręce do gardy i spojrzał się wrogo na szary pojazd, znajdujący się kilkanaście metrów przed nim. Nastolatkowie stali w osłupieniu, wciąż patrząc się na robota. Nie mogli pojąć, jak coś takiego może zmienić się w tak mały pojazd. Ani tego, w jaki sposób może się w niego zmieniać. Z zamyślenia wyrwał ich odgłos silnika. Gdy odwrócili się, ujrzeli szary samochód, obracający się do nich przodem. Chwilę później pojazd, podobnie jak Pontiac, zaczął się przemieniać. W odróżnieniu jednak od poprzedniej transformacji, tą mogli dokładniej zaobserwować. Choć szok i tak nie pozwalał im dojrzeć wielu szczegółow, ujrzeli, jak drzwi samochodu stopniowo przekształcają się w struktury przypominające ręce, a maska i przednia szyba przesuwają się w dół. Okna uniosły się wysoko, zaś podwozie i tył samochodu zaczęły formować nogi. Pomiędzy nimi dostrzegli mnóstwo maleńkich części, które również się przemieszczały. Nagle z obszaru, znajdującego się nad maską, wynurzyła się szara głowa. Po kilku chwilach przed nastolatkami stanął drugi robot. Był jednak zupełnie inny, niż ten pierwszy - miał znacznie bardziej złowrogi wygląd, a wrażenie to mogły już sprawiać same kolory robota - szary, mający tu i ówdzie ciemniejsze odcienie, do tego elementy w kształcie ostrzy, wystające z różnych miejsc na korpusie i ramionach, łącznie z długimi, ostro zakończonymi szybami na plecach i szponami na rękach. Całość podkreślały jarzące się na czerwono ślepia, którym towarzyszył podstępny uśmiech. Po chwili robot wstał i wyprostował się. Był mniej więcej tak wysoki, jak ten stojący za nastolatkami. Spojrzał się na niego złowrogo, a srebrny robot uczynił to samo. Przez następne kilka sekund mierzyli się wzrokiem, a Jack i Carly patrzyli się na przemian to na jednego, to na drugiego, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje. Z ich twarzy wciąż nie znikało zdumienie.
- Proszę, proszę, żółtodziób postanowił się ujawnić.. - zagadnął drwiąco szary robot, masując sobie lewe przedramię w miejscu, gdzie znajdowało się wgniecenie. - Szczerze mówiąc nie wiem, po co to zrobiłeś, mały, skoro zaraz i tak z powrotem się schowasz.
Szary robot zaśmiał się, zaś na twarzy jego srebrnego rywala pojawił się grymas wściekłości.
- Swoją drogą nie sądziłem, że Autoboty bronią ludzi... Aż tak nisko upadliście?
Czerwonooki robot ponownie się zaśmiał, zaś srebrny robot zwrócił się do nastolatków:
- Uciekajcie!
Jack i Carly kiwnęli jedynie głowami, po czym bez chwili wahania zaczęli biec w stronę wjazdu na plac.
- Nigdy nie zrozumiem, dlaczego zawsze bronicie słabszych... - powiedział szary robot dość ignoranckim tonem. - I do tego organicznych... Skoro takich powinno się unicestwić, bo są nic nie wartymi robakami.
- Nie zasługują na to, by ginąć za naszą wojnę! - zaprzeczył srebrny robot. - Są niewinni!
Nastolatkowie już wybiegali poza plac, kiedy Jack nagle się zatrzymał i odwrócił. Chciał jeszcze raz przyjrzeć się gigantom - byli doprawdy czymś niezwykłym. Jednakże gdy tak się im przyglądał, w głowie namnożyło mu się mnóstwo pytań. Czym są te roboty? W jaki sposób zmieniają się w auta? Kto je stworzył? Czemu walczą ze sobą? I, co najbardziej intrygowało Jacka, dlaczego srebrny robot ich chronił? Bardzo chciał poznać odpowiedzi na nie wszystkie, lecz nie był to właściwy czas, ani właściwe miejsce na rozmyślanie.
- Jack, chodź już! - zawołała gdzieś z tyłu Carly.
Jack, wyrwany z zamyślenia, spojrzał na dziewczynę, potem jeszcze raz na roboty, aż w końcu odwrócił wzrok i popędził wraz z Carly jak najdalej od placu.
- Żałosne.. - skomentował stwierdzenie srebrnego robota jego szary rywal. - Ciekawe, jak długo zajmie wam zrozumienie, że bronienie ich jest tylko stratą czasu...
- Stratą czasu są wasze wizyty na Ziemi! I tak nic tu nie znajdziecie!
- Nawet nie wiesz, co zamierzamy, głupcze! Od dawna wiemy o czymś, o czym wy nie macie najmniejszego pojęcia!
- Tak, a niby o czym?
- Sądzisz, że ci to powiem?
- Wyduszę to z ciebie.
Szary robot zaśmiał się po raz kolejny.
- No to chodź i spróbuj! - w trakcie wypowiadania tych słów czerwonooki robot rozłożył ręce i rozcapierzył palce, jakby zachęcał swojego wroga. - Z chęcią bym zobaczył, co potrafisz.
Srebrny robot nagle wydał z siebie wojenny okrzyk, po czym rzucił się w stronę przeciwnika. W trakcie szarży wymierzał w niego prawą pięść, a gdy był tuż przed nim, wyrzucił ją z dużą siłą do przodu. Ten jednak bez większego wysiłku uskoczył w bok, po czym oznajmił głośno:
- Pudło!
Następnie uderzył srebrnego robota otwartą ręką w tył głowy. Tamten zawył z bólu i odwrócił się, szykując się do następnego ciosu.
- Musisz się trochę bardziej postarać, mały! - oznajmił z szyderczym uśmiechem na ustach szary robot.
Robot zmieniający się w Pontiaca wymierzył przeciwnikowi kolejny cios, jednak i tym razem tamtemu udało się go wyminąć. Zdenerwowany jeszcze kilka razy spróbował go trafić, lecz szary robot wciąż bez problemu wykonywał uniki. Zdawało się, iż bawi się z nim. W pewnym momencie srebrny robot uniósł wysoko prawą nogę, chcąc zadać rywalowi cios z boku, lecz ten chwycił ją i wyrzucił w powietrze. Ku jego zaskoczeniu, młodzik w ostatniej chwili wybił się drugą nogą, po czym zrobił salto do tyłu, odlatując na kilkanaście metrów. Gdy wylądował, ponowił szarżę, a tamten rozłożył ręce w taki sam sposób, jak na początku i czekał. Kiedy srebrny robot był już tylko kilka metrów od wroga, wyskoczył w górę, złożył ręce w kulę i uniósł je, wymierzając w przeciwnika. Już miał w niego uderzyć, kiedy tamten skoczył w przód, przez co srebrny robot uderzył w ziemię. Natychmiast spróbował się podnieść, lecz jego przeciwnik odwrócił się i rąbnął go pięścią w plecy. Ten upadł na kolana, a następnie na ziemię z jękiem. Szary robot ustawił się w bojowej pozycji, po czym rzekł z tryumfalnym uśmiechem:
- Słabo mały, bardzo słabo.
Srebrny robot przez kilka chwil oddychał ciężko, aż wreszcie rzekł, oparty rękami o ziemię, wciąż zwrócony tyłem do wroga:
- Dam ci jedną.. radę na przyszłość...
Nagle podniósł się i odwrócił, wydając z siebie bojowy okrzyk, po czym wymierzył przeciwnkowi potężny cios w twarz.
- Nigdy! - krzyknął, uderzając przeciwnika jeszcze raz. - Nie mów! Na mnie! MAŁY!
Z każdym okrzykiem zadawał szaremu robotowi kolejne ciosy, zaś przy ostatnim okrzyku uderzył go z całej siły w klatkę piersiową. Tamten zawył z bólu, a następnie poleciał kilkanaście metrów w tył i rąbnął plecami o niewielki murek, niszcząc go i upadając po jego drugiej stronie. Srebrny robot wyprostował się i z zdumioną miną spojrzał się w stronę leżącego wroga, zaskoczony rezultatem. Stał przez kilka chwil, aż wreszcie jego rywal się poruszył. Wyciągnął ręce i złapał nimi fragmenty murku, po czym powoli podniósł się ze wściekłą miną.
- Koniec zabawy, żółtodziobie! - krzyknął, gdy stawał na nogi.
Nagle ruszył ku srebrnemu robotowi z furią w oczach. Tamten miał już wykonać unik, lecz zanim to uczynił, przeciwnik wymierzył mu potężny cios w twarz. Poleciał kilka metrów do tyłu, a gdy się zatrzymał, zachwiał się, zanim zdołał złapać równowagę. Jego wróg wykorzystał to i podciął go, a gdy wylądował na ziemi, tamten natychmiast go złapał, po czym uniósł wysoko nad głową i rzucił w pobliski metalowy słup. Srebrny robot uderzył o niego plecami z taką siłą, że z kilku części jego ciała posypały się iskry. Po chwili upadł na ziemię z łoskotem twarzą w dół. Przez kilka sekund leżał tak, aż wreszcie spróbował się podnieść, jednak był tak obolały, że udało mu się unieść jedynie górną część torsu, po czym oparł się na łokciach. Czuł się, jakby po jego ciele przebiegały iskierki bólu. W istocie, tu i ówdzie przeskakiwały po nim jasnoniebieskie iskry.
- Już wiesz, co się stanie, gdy ze mną zadrzesz - powiedział zimnym głosem szary robot. - A teraz wybacz, ale mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia.
Po chwili odwrócił się w stronę wjazdu na plac budowy i zaczął biec, a następnie przemienił się w szare sportowe auto z czerwonymi szybami i odjechał w tym samym kierunku, w którym poszli Jack i Carly. Srebrny robot zdołał tylko odprowadzić go nieprzytomnym wzrokiem. Chciał wstać i ścigać wroga, jednak był na to za słaby. Tymczasem w szarym samochodzie pokrętło od radia przestawiło się o kilka kanałów niżej, po czym robot przemówił:
- Tu Sideways. Potrzebny mi most.
W domu nieopodal ktoś rozsunął rolety w oknie. Była to dorosła, czarnowłosa kobieta, z uśmiechem witająca wschód słońca i nucąca jakąś wesołą melodię. Otworzyła okno, a następnie oparła się o parapet i przez chwilę przyglądała się życiodajnej gwieździe. W końcu wyrwała się z zamyślenia, po czym sięgnęła nieco poniżej okna i wzięła do jednej ręki ozdobny talerz, zaś do drugiej niewielką ścierkę i zaczęła nią pocierać ozdóbkę. Nagle gdzieś na zewnątrz rozległ się odgłos silnika, podobny do tego, jaki wydają pojazdy używane na torach wyścigowych. Zaciekawiona kobieta wyjrzała przez okno i ujrzała pędzący szary samochód z czerwonymi szybami. Sekundę później usłyszała bardzo osobliwy dźwięk - przypominał on odgłos wystrzału broni laserowej, połączony ze stłumionym chlupnięciem. Spojrzała się w stronę, z której dobiegał ów dźwięk i ujrzała coś niezwykłego - zielony portal z białym centrum, którego brzegi wirowały, niczym krańce malstromu na morzu. Na twarzy kobiety pojawiło się zdumienie. Spojrzała się raz jeszcze na szare auto, które jednak nie zatrzymało się, gdy portal się pojawił, a wręcz przeciwnie - zdawało się, że samochód jeszcze bardziej przyspieszył. W końcu wjechał w portal, który kilka sekund później zamknął się, posyłając na boki zielone mgiełki, a te już po chwili rozpłynęły się w powietrzu. Kobieta upuściła nagle talerz. Na jej twarzy malowało się teraz nie tylko zdumienie, lecz także przerażenie. Tymczasem w srebrnym robocie, wciąż leżącym na ziemi, wezbrała złość na widok szarego samochodu wjeżdżającego w portal. Warknął i uderzył pięścią w podłoże.


C.D.N.

niedziela, 5 lutego 2017

"More Than Meets the Eye, Część 1" - fragment I

Trochę czasu minęło od wstawienia ostatniego posta (który swoją drogą jakoś nie najlepiej wyszedł), ale nie martwcie się - mam dla Was dobrą nowinę. Oto nadszedł czas, kiedy wreszcie będziecie mogli zobaczyć coś z mojej prozy. Tekst, o którym mówimy, zaczął być tworzony w okresie liceum i jest pierwszym tego rodzaju, który jest wart pokazania. To opowiadanie typu fan fiction, pierwotnie mające liczyć wiele odcinków i skupione wokół tematyki Transformers. Nigdy go nie dokończyłem i dokańczać nie zamierzam, ale to, co napisałem, czyli trzyczęściowy wstęp, z jak największą przyjemnością Wam zaprezentuję. A ponieważ wyszło tu masę tekstu, spodziewajcie się w najbliższym czasie mnóstwa postów z kolejnymi jego fragmentami. Poniżej możecie przeczytać pierwszy fragment pierwszego odcinka, zatytułowany More Than Meets the Eye, Część 1. Nie jest to co prawda odzwierciedlenie mojego obecnego stylu, ale całe to opowiadanie tworzyłem na przestrzeni lat, więc myślę, że z czasem zauważycie znaczące zmiany w nim ;) Enjoy!

MORE THAN MEETS THE EYE, CZĘŚĆ 1 (fragment I)

Nad przedmieściami Colorado Springs zawitało słońce. Powoli wznosiło się nad horyzontem, oświetlając małe, kolorowe domki i kręte uliczki jedną po drugiej, niczym olbrzymi feniks, zwiastujący nadejście nadzieji. Był to w istocie piękny widok. Sam wschód słońca nadawał osiedlom specyficzny klimat - można było odnieść wrażenie, iż w każdym z domków kryje się jakaś tajemnica, coś niezwykłego, coś, co tylko czeka na to, by to odkryć.

W istocie przedmieścia kryły w sobie jakąś tajemnicę. Często dochodziło tu do dziwnych zdarzeń, których przyczyn nikt nie potrafił zrozumieć i wyjaśnić - szczególnie w nocy, kiedy bywało niewielu świadków. Ci, którzy jednak owymi świadkami byli, mówili o dość niecodziennych rzeczach - o tajemniczych samolotach, krążących nad miasteczkiem, dziwnych odgłosach i światłach dochodzących z najciemniejszych zakamarków i uliczek, a także o tajemniczych śladach stóp, którym często towarzyszyły uszkodzone światła uliczne i popękane chodniki. Krążyły różne plotki na ten temat - że stoi za tym jakaś zorganizowana grupa przestępcza, bądź wojsko, które przeprowadza eksperymenty bez wiedzy społeczeństwa, albo, co było najbardziej absurdalne - istoty pozaziemskie.

Choć tamtejsza noc była spokojna, za dnia miało wydarzyć się coś, co nie tylko dałoby powód do wymyślania kolejnych, coraz to dziwaczniejszych historyjek - miało także zmienić życie miasteczka raz na zawsze. Gdzieś wysoko nad osiedlami, wśród chmur, unosiła się jedna z ich przyczyn - wielki, zielono-biały, dość osobliwy helikopter, latający po okręgu niczym sęp krążący wysoko nad padliną. Wyglądało na to, że lata w ten sposób od dłuższego czasu. Niespodziewanie w jego kokpicie rozległ się donośny głos:
- No i, Jazzy, warta skończona.
- Taa, wiem - odezwał się w radiu znużony, nastoletni głos. - Przypomnij mi, czemu nie możemy patrolować miasta za dnia?
- Bo ludzie nie mogą nas zobaczyć! Zawarliśmy umowę z rządem, pamiętasz? Nie możemy sobie tak po prostu latać czy jeździć, gdy wszyscy dookoła będą się na nas gapić! Wolę już nie myśleć, co by było, gdyby zobaczyli nas w naszych prawdziwych formach... A wśród ludzi wieści szybko się roznoszą. Te mamy tylko na wypadek gdyby nas zobaczyli, a poza tym to najlepszy sposób poruszania się po tej planecie.
- Mimo wszystko z chęcią bym im się poprzyglądał...
- Zapomnij o tym. Z resztą, mamy teraz inne rzeczy na głowie.
- Że niby co, Cony? Naprawdę nie rozumiem, czego obawia się Optimus... Patrolujemy ten teren od dawna i jakoś nigdy nie natknęliśmy się na żadnego z nich.
- Akurat tak się składa, że w ciągu kilku ostatnich tygodni Cony siedem razy pojawiły się w tym miasteczku. Ciebie musiało nie być na tych wartach, ale ja razem z Hidem i Jetem nieustannie je widywaliśmy.
- Nawet jeśli, to co robią na Ziemi? Oprócz nas nie ma tu chyba nic, co by je interesowało..
- Kto wie, co one kombinują. Cokolwiek by to nie było, musimy je znaleźć i się tego dowiedzieć.
- Ale my możemy działać jedynie w nocy... A co, jeśli one zaczną działać za dnia?
- Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.
- No cóż.. Znalazłeś w nocy coś ciekawego?
- Dwa megacykle temu odebrałem dziwny odczyt gdzieś w okolicach gór, ale po krótkim czasie zniknął.. Sprawdziłem to, ale nic podejrzanego nie zauważyłem.
- Nie podoba mi się to.
- Ostatnio odbieramy takie coraz częściej... Wygląda na to, że coś szykują.
- Może jednak powinniśmy zostać?
- Póki nie jest to koniecznością, nie powinniśmy łamać rozkazów Optimusa. Najpierw wróćmy do bazy, a potem zdecydujmy wraz z innymi, co dalej.
- Ok, Sky. Na wszelki wypadek bądź w kontakcie.
- Będę. Do zobaczenia za dwadzieścia cykli.
Helikopter gwałtownie zawrócił, po czym zaczął lecieć po linii prostej w kierunku Gór Skalistych. Tymczasem gdzieś w dole jedną z ulic jechał srebrny sportowy samochód, w którego wnętrzu ktoś przemawiał do siebie.
- Nie kapuję. Czego Cony chcą na Ziemi? Przecież tu nie ma niczego, co by je mogło przyciągniąć... Chyba, że ludzie. Ale do czego byliby im...
Zamilkł, gdy nagle czujniki wewnątrz samochodu zaczęły odbierać dziwny sygnał z jakiegoś obiektu w pobliżu.
- To dziwne...
Samochód skręcił i jechał przez kilka minut po prostej drzodze, po czym jeszcze raz skręcił, aż wreszcie dotarł to miejsca, z którego dochodził sygnał. Wówczas zahamował gwałtownie i zatrzymał się tuż przy krańcu murku, otaczającego jeden z pobliskich domów. Po chwili cofnął się odrobinę do tyłu.
- A niech mnie! - zawołał głos wewnątrz auta na widok tego, co było źródłem sygnału.
Po drugiej stronie ulicy stał samochód. Na pozór nie był on niczym szczególnym - jedynie szarym sportowym pojazdem z czerwonymi szybami i ciemnymi pasami tuż przy podwoziu. Jednak posiadacz głosu w srebrnym aucie wiedział, że nie był to zwykły samochód - było to coś, czego nie spodziewał się tu ujrzeć i czego wolałby tu nigdy nie spotkać.
- A więc to prawda... Cony są na Ziemi. Myślałem, że się ukrywają... Muszę mieć go na oku.
Srebrny pojazd zaczął się powoli cofać. Tymczasem lusterka szarego samochodu ustawiły się tak, że obejmowały ukrywające się za rogiem auto.
- No proszę, ptaszyna wylazła z gniazda... - odezwał się wewnątrz szyderczy, nieco gardłowy głos. - Zobaczmy, co potrafi. Pora się zabawić!
Samochód nagle uruchomił się, po czym gwałtownie wykręcił i ruszył przed siebie.